Niełatwe zadanie postawiłem sobie dzisiaj, bo po pierwsze – wstyd przyznać – chyba ze dwadzieścia lat będzie, odkąd napisałem po raz ostatni jakąś recenzję. Nie dlatego, że nie czytam książek, nie oglądam filmów czy nie słucham muzyki; po prostu miałem takiej potrzeby, ani wewnętrznej, ani zewnętrznej.
Po drugie, teraz, gdy zaczynam pisać, jest 1:30 w nocy.
Po trzecie, jestem ciężkim z przypadkiem prokrastynatora.
Po czwarte, mam wewnętrzny opór przed uzewnętrznianiem swoich opinii, wytłoczony przez lata negatywnych doświadczeń wynikających z nadmiernego przejmowania się, co powiedzą inni, w połączeniu z prostym faktem, że jak już w swojej ignorancji coś palnę, to często nie mam racji, a ci, którzy mnie wtedy krytykują, mają.
Ale – co tam. Muszę. Muszę, bo polubiłem Harry’ego. Nie, nie Pottera… Harry’ego Hole. I chciałbym zachęcić Was, abyście go też bliżej poznali.
Co ciekawe, mój pierwszy kontakt z tym norweskim detektywem, stworzonym przez – a jakże, również norweskiego – powieściopisarza Jo Nesbø, zawdzięczam organizatorom ubiegłorocznego warszawskiego Biegu Niepodległości, którzy zdecydowali się dorzucić do pakietu startowego kupon serwisu audioteka.pl, upoważniający uczestnika Biegu do całkiem bezpłatnego nabycia jednego, wybranego audiobooka. Mój wybór padł właśnie na słuchowisko – bo audiobook to w tym przypadku chyba za wąskie określenie – „Karaluchy” Jo Nesbø.
Może to znak czasów, że kontakt z literaturą nawiązujemy bez dotykania papieru?
Czuję się jednak więcej niż usprawiedliwiony: nie uroniłem ani jednego zdania, słowa, wykrzyknika, pauzy w – moim skromnym zdaniem, świetnym – tłumaczeniu Iwony Zimnickiej (tutaj nieco już stary wywiad z nią). Co więcej, spodobała mi się interpretacja świetnych polskich aktorów (m.in. Borysa Szyca – choć na ekranie nie jest moim idolem, to uważam, że dobrze spisał się w tytułowej roli, a co ciekawe, stworzony przez niego wizerunek na szczęście nie zdominował mojej własnej wizji głównego bohatera; oprócz niego wystąpili: Izabela Kuna, Danuta Stenka, Magdalena Cielecka, Bogusław Linda, Łukasz Simlat, Mariusz Bonaszewski, Robert Więckiewicz). Taka forma oszczędzała moje oczy i czas, pozwalając mi w trakcie słuchania powieści robić inne, niewymagające skupienia rzeczy – przede wszystkim: biegać.
(Z Karaluchami na uszach przebiegłem jakieś 90 km – nie na raz, rzecz jasna. Pozwoliły mi na kilkanaście godzin zapomnieć o jesiennej szarudze, wilgoci, błocie i pocie, i nie raz przeciągałem trasę o dodatkowe kilometry, byle tylko usłyszeć, co stało się dalej… Ale tym razem rzecz nie o bieganiu.)
W dużym uproszczeniu – Jo Nesbø jako pisarz (bo ma, jak można się dowiedzieć, różne inne talenty) to przede wszystkim pisarz kryminałów. Całej ich serii. „Karaluchy”, od których zacząłem poznawać jego twórczość w tym gatunku, pod względem chronologii opisywanych wydarzeń nie są jej początkiem, a częścią drugą. Część pierwszą, „Człowiek nietoperz”, poznałem dopiero w drugiej kolejności. Łączy je niezwykle żywo namalowana postać głównego bohatera, śledczego Harry’ego Hole. Być może to fakt, że spędziłem z Hole’m przez ostatnie pół roku dziesiątki godzin, a być może to, że jest to postać tak bardzo – jako człowiek – niedoskonała, a przez to ludzka, przedstawiona w absolutnie wszystkich jej wymiarach i aspektach, namalowana od wewnątrz i od zewnątrz, sprawił, że tak polubiłem tego typa. Na pewno ma w tym swój udział jego wielowymiarowość, omylność, życiowe dramaty, z którymi musi się mierzyć. To powoduje bowiem u czytelnika autentyczne współczucie, a niektórym pozwala dość mocno utożsamić się z bohaterem. Nie zazdrościmy Harry’emu życia, ale na pewno podziwiamy jego olśniewający, spostrzegawczy umysł, upór w dążeniu do celu, wreszcie – ludzkie pragnienia, tęsknoty i obawy; wrażliwość, maskowaną pod niezbyt delikatną powierzchownością blond (a jakże, Norweg) drągala (o wzroście, nota bene, identycznym z moim co do centymetra – trywialna rzecz, ale to kolejny czynnik, który ma swój udział w mojej sympatii dla niego).
Harry jest alkoholikiem (ja nie, choć przypisywano mi łatwość popadania w uzależnienia…), jest uwielbiany przez kobiety (tu się lepiej nie będę wypowiadać), ale nie ma do nich szczęścia – albo raczej: one do niego.
Wie jednak, czego chce od życia. Po prostu szuka szczęścia. I pragnie sprawiedliwości. I spokoju. I niezwykle trudna jest jego droga do tych wartości.
A propos drogi: akcja „Karaluchów” toczy się głównie w Tajlandii; „Człowiek nietoperz” zabiera nas do Australii. Nie byłem wprawdzie osobiście ani tu, ani tu, ale muszę przyznać, że słuchając obu tych powieści, byłem pod wrażeniem szczegółowo, a jednocześnie – w moim subiektywnym przekonaniu – całkiem kompletnie malowanego obrazu każdego z tych krajów. Od ludzi, przez historię, kulturę po klimat i pogodę. W Bangkoku normalnie czuje się parny upał i lepki hałas ulic. W Australii – suchość i upał. W każdym przypadku jest się tam po raz pierwszy – tak jak Harry.
Dzięki autorowi (i tłumaczce) wraz z Harrym czujemy się nieszczęśliwi, wkurwieni, oczarowani i zagubieni (a także pijani, poobijani, skacowani, podnieceni, podtopieni, itd.).
W każdej powieści poznajemy ponadto galerię postaci drugo- i dalszoplanowych. Nie wszystkie dożywają ostatnich stron… ale wszystkie są barwne, prawdziwe, z krwi i kości. Budzą naszą sympatię, albo nieufność, można je kochać albo nienawidzić, ale trudno być wobec nich obojętnym.
Bywało, że nagłe zwroty akcji sprawiały dosłownie, że mimo woli coś człowiek pod nosem przeklął. A przeklinało się autora głównie, że tak się bawi emocjami czytelnika. Ale przecież to właśnie – te niespodzianki, ta huśtawka – czynią historie Harry’ego Hole tak wciągającymi.
Niedawno z żalem dotarłem do końca powieści „Policja”. Grube to tomiszcze, zachwalane przez recenzentów, także pochłonąłem w formie audiobooka, choć – cóż – klasycznego, czyli z jednym lektorem, a nie w formie słuchowiska. W roli lektora świetnie sprawdził się Mariusz Bonaszewski, choć rozpieszczony zrealizowaną z rozmachem produkcją „Karaluchów” (zwiastun filmowy tutaj) miałem z początku pewną trudność na przestawienie się na „zwykłą”, jednoosobową narrację. Nie trwało to jednak długo, bo Nesbo fenomenalnie konstruuje fabułę, a powierzenie jej narracji Mariuszowi Bonaszewskiemu wydaje mi się świetnym wyborem. Na setkach stron nie ma ani jednego zdania, ani słowa, które nie miałoby jakiejś roli w rozwijaniu wątków i budowaniu napięcia. Można to chyba porównać do tworzenia krzyżówek – ale nie takich na jedną stronę, a na siedemset.
O tym, jak dobre są to powieści, może świadczyć fakt, że po dobrnięciu do końca każdej z tych książek, a przeczytałem (dobra, odsłuchałem) trzy, odczuwałem zawsze niesamowity smutek, że to już koniec. Że rozstaję się na jakiś czas z Harrym. Że przez jakiś nie będzie mi towarzyszył, gdy biegam czy jeżdżę komunikacją miejską.
Szczególnie chandra ta dała mi się we znaki po skończeniu „Policji”. Tak bardzo, że pchnęła mnie do zwierzenia się Wam tutaj z mojej sympatii do Harry’ego. Tęsknię za nim!
Dodam na koniec, że kryminały dotąd mnie nie pociągały. To zupełnie nie był „mój” gatunek. I przyznam, że Nesbø mnie do nich zachęcił i sięgnę chętnie po innych autorów – może znów skandynawskich? Po Camillę Läckberg i Stiega Larssona na pewno.
Najpierw jednak – pozostałe tomy z serii o Harrym. Czekają na mnie na półce w długim na prawie pół metra rządku, kupione mi w prezencie przez żon… ekhm, Świętego Mikołaja. A jak je przeczytam, jest jeszcze do przeczytania najnowsza powieść, na razie dostępna na świecie (poza wersją norweską) pod angielskim tytułem „The Son”.
* * *
Zobaczcie też: http://jonesbo.com/en/#!/books/who-is-harry
Wydaje mi się, że większość policjantów to zwykli faceci z rodzinami i dziećmi, a tylko literatura i za nią film pokazują taki stereotyp. Pentagram był niezły, podobały mi się dwa kryminale wątki, które się przeplatały. Tutaj moja recenzja audiobooka, który niestety jest słaby przez fatalnego lektora:
http://audioksiazki.blogspot.com/2014/01/jo-nesbo-pentagram.html
To prawda, coś w tym jest. Ale życie nie jest słodkie i sterylne. Harry jest brudny, ale dostrzega to i nienawidzi tego momentami. Ma też gdzieś tam dużo dobra i odwagi.
Oczywiście, taka konstrukcja postaci jest w tym sensie stereotypowa, że często spotykana i dobrze się sprawdza. W rzeczywistości przecież i alkohol i (powiązane z nim zresztą, pośrednio lub bezpośrednio) problemy z relacjami z ludźmi nie są niestety rzadkością wśród samotnych mężczyzn o stresującej pracy, prawda?
Stereotypowość – w powyższym sensie się zgadzam. Ale skoro to działa? Nie zgodziłbym się, że Harry jest postacią sztuczną lub płaską. To jest dla mnie ważniejsze.
Poza tym z postacią niedoskonałą wielu czytelnikom łatwiej się utożsamić…
Dla mnie książki o Harrym Hole’u są dość obrzydliwe. Zacząłem kiedyś słuchać Człowieka Nietoperza i po prostu nie mogłem dojść do końca dałem sobie spokój. Moje drugie podejście to Pentagram. Fabuła ciekawa (dwuwątkowa), ale postać Harrego strasznie stereotypowa. Ileż to książek i filmów było o policjancie z problemami alkoholowymi i trudnych relacjach z kobietami. I cały czas te obrzydliwe opisy brudu – autor się chyba w tym lubuje.