Jak zawsze, dzień jak co dzień. Za oknem jesienna szaruga, wiatr łomocze w załomach biurowca, dudni deszczem o szyby. Nieco chłodu przemyka przez szpary w oknach, ale niewiele – rozpływa się niezauważalnie wśród ciepła bijącego z grzejników.
Pootwierane okna przeglądarki, dziesiątki. Obok notes w linie, kartki gęsto zabazgrolone rzeczami do zrobienia. Podkreślenia, skreślenia, odhaczone pozycje listy. Post-ity. Brudny kubek po kawie. Ze stojącego parę biurek dalej głośnika płynie muzyka. Nie do końca ta, którą lubił, ale to nie jest takie ważne. Byle coś szemrało w tle. Nie radio, sama muzyka. Wszyscy zapracowani.
Z ulicy dobiegają dźwięki. Takie jak co dzień, szum ruchu ulicznego, co jakiś czas klaksony. Toną w nim ciche odgłosy kroków w milczeniu zawsze spieszących gdzieś ludzi. To północna Europa, tu gwar jest nieco inny niż w wąskich uliczkach Stambułu czy Rzymu.
Piętro niżej pracują inni. Nie zaglądają do nich zbyt często, może kilka razy dziennie, aby naprędce omówić jakiś aspekt wykonywanej pracy. Nikt nie słucha tu radia, bo radio rozprasza. Mało kto ma czas na wiadomości w Sieci. Telewizja? To poprzednie tysiąclecie. Kto obecnie ma czas zerkać na włączony telewizor?
Minęło południe i wtedy coś się zmieniło. Nie wiedział dokładnie co, ale odczuł, że jakby zmieniło się tętno miasta. Przyspieszyło? Zamarło? Zmiana była tak subtelna, że zauważył ją dopiero po dłuższej chwili. Oderwał dłonie od klawiatury, odchylił się na krześle i rzucił okiem w okno. Deszcz jak siąpił, tak siąpił. Coś było jednak inaczej.
Wstał, minął plecy zajętych gapieniem się w kolumny liczb na ekranach kolegów i podszedł do okna. Wyjrzał na zewnątrz. Co było nie tak? Ogarnęło go dziwne przeczucie. Spojrzał na zegarek. Dziesięć po dwunastej. Wytężył wzrok.
Kilka pięter niżej, na dużym skrzyżowaniu, mimo zielonego światła, samochody na jednym pasie nie ruszały. Ktoś z tyłu dotoczył się do powstającego szybko korka i zaczął trąbić, ale zatrzymany tuż przed skrzyżowaniem pickup nie ruszał. Wysiadł z niego kierowca i schylając się, jakby miało go do uchronić przed wzmagającą się ulewą, podbiegł do samochodu za nim. Zjechała w dół szyba w drzwiach. Krótka rozmowa. Kierowca wrócił do swojego pojazdu, ruszył gwałtownie, choć światło właśnie się zmieniało. Więcej klaksonów.
Spojrzał na chodniki. Z początku nie wiedział, co się nie zgadza, ale po chwili zrozumiał. Pora obiadowa porą obiadową, ale było zbyt tłoczno. Za dużo ludzi! Znikła gdzieś polaryzacja ruchu przechodniów: zamiast spokojnie i wytrwale podążać w przeciwnych kierunkach, zaczęli przystawać, rozmawiać. Niektórzy gestykulowali. Obcy ludzie zaczęli się wzajemnie zaczepiać, wymieniali jakby dwa słowa, po czym jeszcze szybciej pędzili dalej, niekiedy zawracając, lub przeciwnie, zatrzymywali się, uskakując przed deszczem do pobliskich sklepów i wyciągając telefony.
Nie mógł oderwać się od okna. Obejrzał się. W biurze panował niezmiennie spokój, wszystkie cztery osoby w przestronnym pomieszczeniu zdawały się zatopione w pracy. Ale on już wiedział, i nie mógł się opędzić od tej świadomości, że coś jest nie tak.
Pospiesznym krokiem wrócił do swojego biurka i spojrzał na wyświetlacz telefonu. Nic.
Kątem oka zerknął w prawo i w lewo, ale nie zauważył niczyjej nerwowości. Zatopieni w pracy. Nikt zdawał się nawet nie zauważyć, że zrobił sobie przerwę.
Nie zdołał się powstrzymać.
Otworzył portal informacyjny. Jeden. Czerwono. Drugi. Jeszcze nic. Trzeci, międzynarodowy. Czerwono. Czwarty. Czerwono i żółto.
Duże litery krzyczały brakiem konkretów, ale wystarczająco jednoznacznie i niewiarygodnie.
Poczuł, jak zaczyna walić mu serce.