Stojące na biurku dwie ulubione figurki Wątroby, Zawisza Czarny i Kataryniarz, uśmiechały się ironicznie: „Oj, niezdrowo się prowadzimy!”. Wątroba odwrócił je do ściany i pił kawę patrząc się tępo w punkt, choć nie, tylko tępo, bez definiowania punktu oparcia wzroku. Zegar chodził jeżeli mówimy o wahadle, stał, jeżeli mówimy o wskazówkach. W przedsionku ruch się nasilał, już rosła kolejka tych, którym coś ukradziono, albo oni coś ukradli i teraz chcą to oddać i przeprosić. Wątroba się uśmiechnął, lubił takie żarty, takie myśli surrealistyczne, że złodziej oddaje łupy, bo go sumienie ruszyło, że staruszkę okradł, że ta staruszka to jak matka, a matka to ojczyzna, a ojczyzna to…
– Chwiejczak, kim jest dla was matka? – zagadnął posterunkowego, który już się rozkładał z protokołami na biurku.
– Matka to matka, panie komisarzu – zameldował posłusznie Chwiejczak. Po wzroku widać było, że duszę całą włożył w tę opinię.
– No, coś takiego? A po czym to poznajemy? – ciągnął ze złośliwą wesołością Wątroba.
– Po…, po…- zaczął Chwiejczak – po prostu się wie.
I znowu było wszystko w porządku. Nawet na figurki Wątroba się odbraził i już go mogły znów obserwować, choć łypał na nie podejrzliwie od czasu do czasu. Taki rycerz i niespełniony muzyk to niezłe świry. Wskazówki zegara wreszcie drgnęły. Do roboty!
Po chwili dyżurny przyniósł wezwanie, znaleziono zwłoki. Odległa dzielnica miasta, zakamuflowane w rowie na terenach zielonych.
– A nie może Wróżka jechać, Wróżka, Wró… No, zwiał! I to jest niby mój podwładny, dobra Chwiejczak, jedziemy. Bierz furę!
– Tak jest.
Na północy miasta są płaskie tereny położone nad leniwie toczącą szare wody rzeką. Okolice te są ulubionym obszarem ekspansji miasta przez firmy deweloperskie, łatwo tu uzyskać zezwolenie, a wiosenne rozlewiska rzadko zmieniają się w powódź, najwyżej raz na dwa, trzy lata. Wzdłuż wałów i ścieżek ciągną się rowy melioracyjne porośnięte trzciną, w rowach tych spokojnie sobie leżą stare pralki, dziurawe gumowce, stłuczone kafelki, a nawet jedna blaszana beczka, z której cieknie coś maziowatego bardzo powoli. W takich rowach leżą również trupy. Ekipa Wątroby podjechała kołysząc się majestatycznie na wykrotach drogi dojazdowej. Techników i dzielnicowego widzieli już z daleka, teren był płaski i bezdrzewny. Wątroba wyszedł na powietrze, podszedł do niego bardzo przestraszony dzielnicowy.
– Panie komisarzu, dzielnicowy Dobrowolski melduje się.
– Proszę o krótki raport.
– Piąta pięćdziesiąt, zgłoszenie na komendę, miejscowy, chodzi z pieskiem codziennie tędy, ratler, lekko podpalany, na trzęsących się nóżkach…
Wątroba otaksował dzielnicowego wzrokiem, stał się wyraźnie zaciekawiony.
– A z rodowodem? – zapytał.
– Tak, to znaczy nie wiem, ale wygląda rasowo… Ratler rzecz jasna…
– Hm, nie wie pan. To co pan wie? Może by tak coś o denacie.
– O de…? Aha, o tym tam. Piąta pięćdziesiąt zgłoszenie na komendę przez miejscowego, znalazł go jak szedł z…
– No, dobra. I jak już zgłosił, to co dalej?
– I dalej wezwaliśmy pogotowie i ekipę śledczą – z wyraźną ulgą kończył Dobrowolski.
Wątroba zanotował sobie w pamięci, żeby dzielnicowego przedstawić do odznaczenia i podszedł do techników kręcących się przy zwłokach.
– Wrzucili go tu, nie żył od dobrych kilku godzin. Rana zadana jakimś dużym, ostrym narzędziem.
Wątroba spojrzał na obiekt, wąsate, śniade oblicze, tors w opiętej różowej koszuli, na szyi medalik, pewnie z Matką Boską. Na ramieniu tatuaż, jakiś znak, czy godło, technicy robili zdjęcia.
Wątroba poprosił o zdjęcie twarzy. Za chwilę technik wcisnął mu do ręki kartkę papieru z obliczem leżącego.
– Tak szybko? – zdziwił się komisarz.
– Przenośne drukarki, idziemy z duchem czasu.
– Ale mordujemy po staremu.
Tomasz Mróz, “Przejście A8”. Powieść wydana przez wydawnictwo Sumptibus. Wszelkie prawa zastrzeżone. Podgląd wersji elektronicznej książki na: