Tomasz Mróz “Przypadkowy zabójca” (fragment)

Propozycja

Nad Tamizą snuły się szarolepkie opary, kilka mostów dalej drzemał Big Ben odliczający w swej kamiennej senności kolejne minuty istnienia świata, a w pałacu Buckingham pochrapywała królowa angielska w koronkowej koszuli nocnej utkanej z najlepszych jedwabi. Jednakże tutaj miasto traciło swój splendor; kilkudziesięcioletnie kamieniczki z brunatnej cegły i rząd samochodów niższego segmentu cenowego jasno mówiły, że to biedna okolica, a odrapany napis na zszarzałym pleksi – The Bull’s Pub – wtapiał się łagodnie w otoczenie, nie psując efektu bylejakości tutejszego świata.

Puby w Anglii, jak wiadomo, są zamykane o dwudziestej trzeciej, ale tu goście mogli zostać, jak długo chcieli. Nie wszyscy, rzecz jasna, ale ci zaufani, którzy nieraz korzystali z małego pokoiku na górze, żeby odespać stres minionego dnia albo siedząc całą noc z jakimiś typami spod ciemnej gwiazdy, szeptali o rzeczach przeznaczonych tylko dla zaufanych uszu. Dziś barman snuł się za kontuarem, powoli przegrywając z sennością i przeklinając swój barmani los; za szybą szarzał świt. Na sali siedział zaledwie jeden człowiek i gdyby nie ten intruz, już dawno można by przekręcić klucz w zamku, położyć się na zapleczu, a późnym rankiem skasować od grubego właściciela pubu podwójną wypłatę za nocną zmianę. Ale niestety tej nocy trzeba było na swoje osiemdziesiąt pięć funtów uczciwie zapracować, więc trwał na posterunku, choć najchętniej by upierdliwego nocnego marka wywalił na zbity pysk. Ten siedział nad szklanką piwa, ze wzrokiem wlepionym w migającą za szybą lampę jarzeniową, dłonią wykonywał powolne ruchy, kręcąc zestawem z solniczką i pieprzniczką. Lampa migała, dając nerwowy, stroboskopowy efekt, ręka krążyła, nie dając spokoju pojemniczkom z solą i pieprzem, nieruchome oczy wpatrywały się w drgającą światłem szybę, w tle – oparty o kontuar barman, a dalej londyński świt. Człowiek, który siedział za stołem i wydawał się taki spokojny, czekał na kogoś.

 

 

 

 

 

 

 

 

Z recenzji na lubimyczytac.pl: 

Czasami się tak zdarza, że kobieta nie wie, co powiedzieć i tak właśnie jest ze mną po skończeniu “Przypadkowego Zabójcy”.

Oczekiwałam kryminału, a otrzymałam pełną zagadek, niespodzianek i humoru książkę, gdzie siły nadprzyrodzone (anioły, demony itp.) to chleb powszedni.

Zaczyna się niewinnie. Ba, na początku przypuszczałam nawet, że przez tę lekturę nie przebrnę myśląc, że napisał ją co najwyżej piętnastolatek, ale wraz z upływającymi stronicami w mojej głowie przebrzmiewało coraz częściej “WTF?!”. Absolutnie nie jest to książka zwyczajna, nie jest to zwykła opowieść. Naprawdę nie wiem, co to jest. Pisząc to mam wielki uśmiech na twarzy, ponieważ nie przypuszczałam, że kiedykolwiek, jakakolwiek lektura tak mnie zaskoczy.
Jest dziwna – to na pewno, ale w zaskakujący i wciągający sposób i nic tu się nie kończy tak, jak można by przypuszczać.
Brak mi słów by opisać to, co teraz, zaraz po przeczytaniu, kłębi się z mojej głowie.

Panie Tomaszu – brawo!

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/293932/przypadkowy-zabojca/opinia/31989302#opinia31989302

“Kostka” Iza Korsaj.

Kostka

Kostka

“Kostka”

Patrzę na swoje notatki ze zdumieniem. I tak samo jak Jerry, nie potrafię odpowiedzieć na proste pytanie…

Kiedy czytam, rolę zakładki w książce pełni  czysta kartka papieru A4, a długopis leży zawsze gdzieś w pobliżu. Zazwyczaj takich kartek potrzebuję dwie, może trzy. W przypadku „Kostki” Izy Korsaj wystarczyła mi jedna. Jedna kartka zapisana drobnym pismem. Przemyślenia, spostrzeżenia, „objawienia” podczas czytania. Cytaty.
Z czego to wynika? Ano chociażby z tego, że… Nie było potrzeby notować. Czytając Izę odnosiłam wrażenie, jakbym wchodziła w głąb swojego umysłu, tylko bardziej rozbudowanego, czytelniejszego.
Jasnego, poukładanego umysłu jej bohatera. Continue reading

Zombie Ewakuacja

zombie_03_by_wacomzombie-d66vlntNiebawem Halloween. Chciałabym Wszystkich zaprosić na Ewakuację Zombie, jaką organizuje jeden z moich znajomych. Odbędzie się ona 31 października br. w Katowicach. Szczegóły tutaj: http://stagerlee101.blogspot.com/2013/10/halloween-w-stylu-zombie.html

Z tej też okazji napisałam relację z przebiegu ewakuacji. Oczywiście wszystko to fikcja. Zapraszam do czytania.
                                                         

 

Ewakuacja 

– Uh, moja głowa. – stęknęłam, podnosząc się z łóżka. Za oknem szarzało, lecz część horyzontu przesłaniała jakby czerwona łuna. Co u licha? Zerwałam się z posłania i podbiegłam do okna, kiedy powietrze przecięło kilka helikopterów, robiąc niewyobrażalny hałas.

Fabryka wtórów (fragment)

LargeTomasz Mróz Fabryka - okładkaPuste, długie korytarze znowu zaczęły napawać mnie lękiem. Przerażały jakimś nieokreślonym brakiem kontekstu, brakiem życia. Podszedłem do wielkich drzwi, po plecach przeszedł mi dreszcz. Jakby ktoś mnie obserwował. Rozejrzałem się po pustym hallu. Nikogo, tylko ta figura. Wąsy jakby bardziej nastroszone niż przed kilkoma minutami, twarz wściekła. Przedtem wydał mi się raczej dobroduszny, a teraz… Ale jak figura może zmienić wyraz twarzy? Zacząłem szarpać się z klamką, o ile metalowy kształt wielkości nielichego drąga i zawieszony na wysokości twarzy może mieć coś wspólnego z poczciwą klamką, dzięki której wchodzimy i wychodzimy przez drzwi. Tu klama trzymała straż.

Gdzie miał być ten portier? Gdzieś tam po lewej. Spojrzałem w bezdenną czerń korytarza. Ani żywego ducha. Szarpnąłem jeszcze raz. Zawołałem: „Hop, hop!”. Czerń zabrzęczała delikatnym, zduszonym echem. Westchnąłem z rezygnacją i zacząłem wędrówkę w stronę nieskończoności korytarza. Deszcz łomotał po kamiennych schodach, zza zakrętu wyjechał tramwaj. Postać w czarnym płaszczu pędziła przez strugi wody, próbując dostać się do tramwaju, ale ten nie czekał. Zadzwonił raz i drugi, pojechał. Zdyszany człowiek kilka sekund później kopnął wściekle słupek z literą T. Potem stanął skulony, czekając na następny kurs. Mókł na otwartym placu, pewnie bał się przeoczyć kolejny tramwaj. Czarna limuzyna zbliżała się majestatycznie. Ja tego już nie widziałem, ale teraz wiem, że tak było. Tak być musiało. Ja szedłem w nieprzeniknioną przestrzeń po lewej.

Tomasz Mróz, „Fabryka wtórów″. Powieść wydana przez wydawnictwo RW2010. Wszelkie prawa zastrzeżone. Bezpośredni link na stronę wydawnictwa: http://www.rw2010.pl/

Przejście A8 (fragment)

Stojące na biurku dwie ulubione figurki Wątroby, Zawisza Czarny i Kataryniarz, uśmiechały się ironicznie: „Oj, niezdrowo się prowadzimy!”. Wątroba odwrócił je do ściany i pił kawę patrząc się tępo w punkt, choć nie, tylko tępo, bez definiowania punktu oparcia wzroku. Zegar chodził jeżeli mówimy o wahadle, stał, jeżeli mówimy o wskazówkach. W przedsionku ruch się nasilał, już rosła kolejka tych, którym coś ukradziono, albo oni coś ukradli i teraz chcą to oddać i przeprosić. Wątroba się uśmiechnął, lubił takie żarty, takie myśli surrealistyczne, że złodziej oddaje łupy, bo go sumienie ruszyło, że staruszkę okradł, że ta staruszka to jak matka, a matka to ojczyzna, a ojczyzna to…

– Chwiejczak, kim jest dla was matka? – zagadnął posterunkowego, który już się rozkładał z protokołami na biurku.

– Matka to matka, panie komisarzu – zameldował posłusznie Chwiejczak. Po wzroku widać było, że duszę całą włożył w tę opinię.

– No, coś takiego? A po czym to poznajemy? – ciągnął ze złośliwą wesołością Wątroba.

– Po…, po…- zaczął Chwiejczak – po prostu się wie.

I znowu było wszystko w porządku. Nawet na figurki Wątroba się odbraził i już go mogły znów obserwować, choć łypał na nie podejrzliwie od czasu do czasu. Taki rycerz i niespełniony muzyk to niezłe świry. Wskazówki zegara wreszcie drgnęły. Do roboty!

Po chwili dyżurny przyniósł wezwanie, znaleziono zwłoki. Odległa dzielnica miasta, zakamuflowane w rowie na terenach zielonych.

– A nie może Wróżka jechać, Wróżka, Wró… No, zwiał! I to jest niby mój podwładny, dobra Chwiejczak, jedziemy. Bierz furę!

– Tak jest.

Na północy miasta są płaskie tereny położone nad leniwie toczącą szare wody rzeką. Okolice te są ulubionym obszarem ekspansji miasta przez firmy deweloperskie, łatwo tu uzyskać zezwolenie, a wiosenne rozlewiska rzadko zmieniają się w powódź, najwyżej raz na dwa, trzy lata. Wzdłuż wałów i ścieżek ciągną się rowy melioracyjne porośnięte trzciną, w rowach tych spokojnie sobie leżą stare pralki, dziurawe gumowce, stłuczone kafelki, a nawet jedna blaszana beczka, z której cieknie coś maziowatego bardzo powoli. W takich rowach leżą również trupy. Ekipa Wątroby podjechała kołysząc się majestatycznie na wykrotach drogi dojazdowej. Techników i dzielnicowego widzieli już z daleka, teren był płaski i bezdrzewny.  Wątroba wyszedł na powietrze, podszedł do niego bardzo przestraszony dzielnicowy.

Continue reading