Mroki niewoli (opowiadanie)

Arina i Leto,tłoCoś, czego jeszcze nie było :D
A.M.CH. napisała opowiadanie ;)
Zapraszam :D
Ja i Stagerlee ;)

https://www.facebook.com/A.M.Chaudiere

https://www.facebook.com/pages/Katarzyna-Szewio%C5%82a-Nagel-MROKI/521026877958567

Od A.M.CH słów kilka.  
Cztery popołudnia i trzy niemal zarwane noce, zaowocowały tym oto płodem: „Mroki niewoli”. Uprzedzić Was muszę, że to moje pierwsze opowiadanie, bądźcie wyrozumiali.
Nie potrafię ich pisać. Nie potrafię streszczać fabuły, która w moim umyśle z miejsca układa się w coś na wzór… no… książki :D Streściłam zatem jak mogłam. Niestety.
Skoro to kilka słów od Autora (tego też nigdy nie pisałam), to powiem Wam na czym cały pic polega ;)
Znajdziecie tu, a przynajmniej mam taką nadzieję, połączenie dwóch światów. Dosyć trudne połączenie. „Mroki” i „Niewolnica” i u mnie starły się na jednej płaszczyźnie. Nie tylko Leto i Arina – nasi bohaterowie, ale także właśnie ich światy. Oczywiście zbyt wielu szczegółów nie ma, kto czytał uważnie być może te nieliczne wychwyci. Nie zagłębiałam się aż tak bardzo z przyczyn ograniczonych znaków. Chociaż jako współtwórca konkursu mogłam sobie na to pozwolić ;)) Ale po co? Pole do popisu pozostawiam Wam, bo konkurs wciąż trwa ;)
Na początku macie fragmenty z naszych powieści – mojej i Stag (A.M. Chaudière i Katarzyna Szewioła–Nagel – jakby ktoś zapomniał – prawa autorskie zastrzeżone). Dotąd niepublikowane. Do tego, w środku, gdzieś w odmętach tych moich wszystkich słów, znajdziecie inny fragment. Dopasowany do tutejszej sytuacji, aczkolwiek wyjęty z… drugiego tomu „Niewolnicy”. Nie powiem Wam, który to. Może zgadniecie, a może nie. A może powalczymy z jego pomocą o nowe zakładki, które się robią, a o których nic więcej nie powiem, oprócz tego, że nie będzie to liczba pojedyncza… cóż… Kaprys Autora :D
Na dodatek (nie za dużo tych dodatków dla Was, naszych Drogich Czytelników? :P) czuwała nade mną Stagerlee, a to znaczy, że w opowiadaniu są również fragmenty pisane przez nią. Osobiście. Uczyniła mi ten zaszczyt, za co jej dziękuję.
Przekazujemy więc w Wasze ręce coś, co powstało na zasadzie współpracy (i przyjaźni) między Autorami, która trwa i trwać będzie. Coś, co jest równocześnie proste i skomplikowane, co Was zadziwi i być może zasmuci. Ale przede wszystkim jest to coś, przy czym świetnie się bawiłam i mam nadzieję, że część emocji udzieli się i Wam.
Niesamowicie było mieć Leto w swoich rękach :D
Opowiadanie to wyzwanie. A pisać je dla Was było czystą przyjemnością.
Od Stagerlee słów kilka.
Nie lubię pisać na swój temat wiele, jak kogoś interesuje moje zdanie zawsze może zagadać. Pomagamy sobie nawzajem, żadna nowość. Nasze opowieści różnią się bardzo. Styl pisania oraz postrzeganie świata. To sprawia, że doskonale się dogadujemy i potrafimy współdziałać. Może w przyszłości jeszcze Was zaskoczymy. Ale to w przyszłości, na razie skupmy się na tym co mamy poniżej. Tekst w większej części pisany przez Annę. Moja korekta i redakcja plus jakieś wymiociny na zasadzie opisz sobie chatkę lub ukatrup… kogoś tam;p Reszta jej. Jej pomysł, zatem się nie wtrącam. Ja tu tylko sprzątam. Miłego czytania;)Obowiązuje zakaz kopiowania, rozpowszechniania i publikowania tekstu, jak i grafiki, bez zgody Autorów, czyli właśnie nas.
Grafika: Nadeine
https://www.facebook.com/pages/Nadeine/397610633642201?fref=ts

Życzymy ciekawej lektury!
I owocnego układania zdań w konkursie ;)
Z pozdrowieniami
A.M. Chaudière i Katarzyna Stagerlee Szewioła–Nagel


Mroki niewoli

     „Arina rozejrzała się, rozprostowując kartkę, na której widniał adres. Zmarszczyła czoło. Tego by jeszcze brakowało, aby się zgubiła. Choć zapewne życie tutaj mogłoby okazać się nieco lepsze niż służba u jej pana.

Zgodnie z zapisanymi instrukcjami, weszła do karczmy mieszczącej się na skrzyżowaniu dwóch uliczek. W środku było kilku postawnych mężczyzn, którzy natychmiast zwrócili na nią uwagę. Niepewnym krokiem podeszła do baru. Powietrze było ciężkie od dymu tytoniowego i unoszącego się odoru alkoholu najgorszej jakości. Wyprostowała się, rzuciwszy znaczące spojrzenie na pulchnego mężczyznę za ladą. Wyszczerzył zęby w lubieżnym uśmiechu. Arina stłumiła wstrząs, podstawiając mu pod nos nadgarstek. Chwycił jej rękę, przyciągnął bliżej, uważniej wpatrując się w złotą bransoletę. Po minucie niechętnie uwolnił jej dłoń i skinął głową. Gestem nakazał, by zaczekała.
Arina odetchnęła głęboko i wnet tego pożałowała. Jej płuca po brzegi wypełniły się gryzącym powietrzem, w którym nie było tlenu. Albo też było go tak mało, że stał się niewyczuwalny. Oparła dłonie na ladzie, czekając. Nie wiedziała, po co właściciel zniknął na zapleczu ani też co ma od niego odebrać. Wiedziała natomiast, że to coś pomoże im schwytać kolejnego niewolnika – kogoś kto tu zabłądził – którego Azarel zapragnął mieć za wszelką cenę. Ciekawa była czy za cenę jej śmierci także.
Usłyszała za plecami ciche kroki w tym samym momencie, w którym jakaś ręka chwyciła ją za włosy i mocno szarpnęła do tyłu. Wpadła na stojącego za nią mężczyznę, który objął ją w pasie, jeszcze bardziej do siebie przyciągając. Poczuła zimny dreszcz przerażenia na plecach i odór przetrawionego alkoholu.
– Zgubiłaś się, ślicznotko? – wychrypiał wprost do jej ucha. – Takie jak ty zazwyczaj nie zapuszczają się w podobne miejsca.
Jakbym o tym nie wiedziała…
Jego szorstka ręka powędrowała pod jej ubranie. Dłonie Azarela także były nieco szorstkie, ale nie aż tak. Dotyk tego mężczyzny momentalnie sprawiał jej ból. Zacisnęła zęby. Zapewne nie przeżyje tego, co ten facet chciał z nią zrobić. Ale nie miała zamiaru o nic błagać. Ciekawe co też uczyni Azarel, gdy dowie się, że jego niewolnica na wyłączność została wykorzystana, a potem zabita przez takiego obleśnego typa. Przez kogokolwiek, prócz niego. Żałowała, że nie będzie jej dane ujrzeć jego miny. Zapewne rozniesie tę budę na strzępy.
Mężczyzna pchnął ją z całej siły na brudną ladę tak, że była zmuszona oprzeć się o nią górną częścią swojego ciała, i przycisnął jej głowę do blatu. Kolanem rozsunął jej nogi, a potem usłyszała, jak szarpie się ze swoim paskiem. Jej szybki oddech zostawiał zamglone ślady na niedokładnie wypolerowanym drewnie. Usłyszała gwizd dobiegający gdzieś z tyłu.
Och, pomyślała z goryczą. W dodatku będziemy mieli widownię.
Kiedy już uporał się ze swoimi spodniami, sięgnął do guzików od jej. Przeszył ją dreszcz tak silny, że aż zazgrzytała zębami. Szarpnęła się, ale on tylko zaśmiał się sprośnie, wzmacniając uścisk. Mimo wszystko nie chciała tak umierać. Doskonale wiedziała jaki ból towarzyszy przy tymże akcie przemocy fizycznej, jakie ślady zostawia w psychice – i nie tylko – a obecny jej oprawca był do tego mieszkańcem slumsów, zwykłym obdartusem, człowiekiem. Zaś ona nie była zdolna mu się wyrwać. Ona. Mag.
Nie wątpiła, iż jego siła i chęć zaspokojenia rozerwie ją od środka. Poczuła, że czerwieni się ze złości. Łzy napłynęły jej do oczu, szarpnęła się powtórnie, i znów nic to nie dało. Odczuła ból żeber, które wbijały się w brzeg lady, i jego rękę gdzieś poniżej pasa. Pomyślała, że zaraz zwymiotuje. Była to nie tylko najgorsza śmierć jaką mogła sobie wyobrazić, ale także ujma na jej i tak zszarganym już honorze. Była Veilleur. I w obliczu sytuacji, w jakiej się znalazła, nic to nie znaczyło.
Nagle wyczuła drgania magii wewnątrz swojego umysłu, następnie pieczenie na policzku i w tym samym momencie, w którym mężczyzna puścił jej włosy, jakaś inna dłoń z hukiem uderzyła o blat tuż obok jej nosa. Oprawca odskoczył od niej jak poparzony. Arina, dysząc ciężko, szybko wyprostowała się i obróciła. Wpatrywał się w swoją dłoń, na której istotnie widniały ślady poparzeń.”Zerknęła na barmana. Przyglądał się jej z dziwnym wyrazem twarzy. Jego brwi drgnęły nieznacznie, jakby chciał jej coś zakomunikować. Przeniosła wzrok na niedoszłego kata. W jego zapijaczonych oczach czaiła się niemalże namacalna chęć mordu. A później spostrzegła grupkę mężczyzn wstających ze swych miejsc. Usiłowała prawidłowo ocenić swoją obecną sytuację, ale strach skutecznie to utrudniał. Nie miała zbyt wiele do stracenia, nie licząc życia, które i tak ciężko było nazwać życiem. Nie w niewoli.
Wstrzymała oddech, gdy mężczyzna, który przed momentem próbował ją zgwałcić, zamachnął się i… schyliła głowę. Jego ciężka ręka przecięła zadymione powietrze.
– Brać ją! – wrzasnął jeden z zebranych.
– Zostaw! – warknął barman, ale Arina nie zastanawiała się nad tym, czy uda mu się ich powstrzymać.
Rzuciła się na kolana, odpychając przy tym z całej siły tego, który stał najbliżej. I chociaż niewiele to dało, przecisnęła się pomiędzy nimi a stołami, cudem unikając przechwycenia. Udało jej się tylko dlatego, że była mniejsza, szybsza i trzeźwa. W przeciwieństwie do nich. Nie chciała uciekać Azarelowi, wiedziała, że prędzej czy później on i tak ją odnajdzie, a wtedy zabije. Albo gorzej. Ale nie mogła tym tutaj pozwolić się tknąć. Miała dosyć.
 Wybiegła na świeże powietrze. Zatrzymała się na ułamek sekundy, by odetchnąć, po czym rzuciła do ucieczki, mając świadomość, że zebrani w karczmie mężczyźni podejmą pościg. Nie myliła się. Przecież była niewolnicą. Nie miała prawa uciekać.
Przebiegła przez miasto, co rusz oglądając się za siebie. Mimo nietrzeźwości, byli niebywale szybcy. Z trwogą dostrzegła jeszcze kilku innych, którzy się do nich dołączyli. Harmider jaki temu towarzyszył zwracał uwagę mieszkańców, a to groziło przypadkowym zatrzymaniem przez uczynnego. Przeskoczyła skrzynki z owocami porozstawiane na ziemi przez jakąś staruszkę, przy okazji zwinnie porywając dwa jabłka, skręciła za róg popadającego w ruinę budynku. Wyminęła grupę ludzi i zaklęła siarczyście. Koło jej ucha przeleciało uderzenie magiczne. Nie była to magia Azarela. Tą by rozpoznała. Ale jednak magia, a to znaczyło, że do pościgu dołączył ktoś, kto był tu – w slumsach – w stanie poprawnie używać mocy.
Arina przestała się oglądać. Przyspieszyła. Smagane wiatrem oczy łzawiły, ograniczając widoczność, płuca bolały od nadmiernego wysiłku, a serce biło tak szybko, że myślała, iż nie podoła tej ucieczce. Wbiegła w las znajdujący się na obrzeżach Białego Miasta. Odgłosy pościgu ucichły nieco, ale nie ustały. Nie miała już sił. Zatrzymała się na moment. Oparła dłonie na kolanach, łapczywie łapiąc oddech. Pociemniało jej przed oczami. Myślała, że się przewróci, ale dobiegające z tyłu głosy skutecznie ją orzeźwiły. Z najwyższym trudem wznowiła nieprowadzącą do niczego ucieczkę. Nie miała pojęcia dokąd biegnie ani jak obszerny jest ten las.
„Noc była nieprzenikniona. Tak czarna, iż zdawało się, że nie ma ani początku, ani końca.
Wokół panowała cisza. Tylko co jakiś czas było słychać pokrzykiwania nocnego ptactwa lub szelest liści w gęstwinie. Głusza o tej porze roku jest spokojna jakby niema. Wszystko przygotowuje się do zimy. Niedźwiedzie już dawno poukładały się do snu zimowego w swoich gawrach. Jelenie w niewielkich grupkach, czujnych jak nigdy przedtem, przemierzają lasy, wypatrując watahy wygłodniałych wilków, w cieniach rozdygotanego na wietrze listowia, To dziwne, ale na przestrzeni kilku lat, leśne psy powiększyły swoją liczebność i miejscowa ludność zaczęła się bać nocnych napadów na trzodę chlewną i drobne domowe ptactwo. Poza tym, istoty te wydawały się większe, bardziej zjadliwe i niebezpieczne. Ludzie na tych terenach byli bardzo przesądni. Domostwa posiadały nad drzwiami święte symbole Odkupicieli lub lokalnych bóstw. Wierzono tu niemalże fanatycznie, a w jakimkolwiek naturalnym zjawisku, dopatrywano się boskiej ręki i trzeba było dziękować Odkupicielom za wszystko, co daje ziemia. Każdej późnej jesieni, rolnicy składali płody rolne oraz zwierzęta gospodarskie na małych ołtarzykach, które znajdowały się niedaleko osiedli lub maleńkich miasteczek, oddając hołd, dziękując i prosząc o spokojną zimę. Właśnie koło takiego ołtarzyka rozbił swój obóz Leto.”
Nie wiedział co znajduje się po drugiej stronie lasu i nie miał zamiaru tego sprawdzać. Był głodny, marzył o odpoczynku. Jakiś szelest zwrócił jego uwagę, kiedy zabierał się za nadgniłe owoce.
Wyprostował plecy, nasłuchując. Odgarnął przydługą grzywkę z czoła. Podniósł się z klęczek i sięgnął do srebrnego sztyletu, który miał przypięty do pasa przy biodrze. Coś szło w jego stronę, a raczej biegło. Teraz wyraźnie słyszał szybkie kroki. Cofnął się kilka metrów w głąb lasu. Rozejrzał i ukrył za grubym pniem. W tym też momencie dostrzegł postać kobiety. Nie zastanawiał się ani sekundy. Słyszał jak się do niego zbliża. W odpowiedniej chwili wyciągnął rękę i pochwycił ją mocno za ramię. W mgnieniu oka docisnął dziewczynę do drzewa, przykładając ostrze do jej gardła.
Wbił w nią uważne, szmaragdowe spojrzenie.
– Coś za jedna?! – warknął.
Nie odpowiedziała. Oddychała z ledwością, a w jej oczach malowała się panika i skrajne wyczerpanie. Mocne uderzenia jej serca i drgania mięśni wyczuwał bardzo dokładnie, powstałe w wyniku długotrwałego wysiłku. Chociaż ograniczył kontakt z nieznajomą do niezbędnego minimum.
– Gadaj – mocniej zacisnął palce na rękojeści.
Bez wątpienia czuła chłodną stal na skórze, jednak nie reagowała. Zmęczenie dawało mu się we znaki. Od kilku dni nic nie jadł, aż z głodu bolał go brzuch. Nie miał siły mocować się z jakąś niemrawą dziewką, ale nie wiedział co z nią zrobić. Najprościej byłoby ją po prostu zabić. Powstrzymywał go przed tym paniczny strach ukryty w oczach kobiety. Chciał dowiedzieć się, co robi w nocy, w środku lasu.
Uniósł głowę, gdy usłyszał kroki. Zbliżające się głosy przerywały panującą wkoło posępną ciszę. W oddali zamajaczyło migoczące światło pochodni. Drgnęła. Chwyciła go z przestrachem za rękę, w której trzymał sztylet.
– Proszę – wychrypiała.
Leto natychmiast ją puścił, odsuwając się nieznacznie. Nie lubił, gdy go ktoś dotykał. Dziewczyna zachwiała się i upadła na kolana. Jej ciężki oddech nadal napełniał ciszę. Nie chciał kłopotów. Zaklął. Że też musiała trafić akurat na niego! Przykucnął.
– Ścigają cię? – powiedział, kątem oka obserwując zbliżające się światło.
– Proszę, pomóż mi… – szepnęła, ledwie słyszalnie nie podnosząc wzroku. – Albo zabij.
Leto znieruchomiał. Jeszcze raz spojrzał na ognie pochodni. Sądząc po odgłosach, byli to mężczyźni. Wystarczająco wzburzeni, by i jemu dobrać się do skóry. Unikał takich ludzi. Unikał ludzi w ogóle.
Wyprostował się. Wytężył wzrok. Tamci znajdowali się na tyle daleko, by dziewczyna mogła uciec, ale wyglądało na to, że nie ma siły dalej biec. Musiał się zastanowić, czy warto było się w to mieszać. Zbliżała się zima. Jedyne czego teraz pragnął, to zaszyć się na ten niesprzyjający wędrówce czas w jakiejś osadzie czy mieście. Nie potrzebował problemów. Nie potrzebował nikogo, a już na pewno nie uciążliwej towarzyszki.
Zerknął na nią z niechęcią. Wyglądała gorzej od niego. Ledwie siedziała. Widać było jak strasznie się męczy, mimo że jej oddech nieco się uspokoił. Zmęczenie i ją zwalało z nóg, lecz dawka adrenaliny nadal utrzymywała w gotowości. Nie miał powodu, żeby jej pomóc. Nie musiał robić nic, ale ona nie zamierzała się od niego oddalić, zaś on nie chciał, aby ta grupa go znalazła.
Jej ubranie… coś mu przypominało. Widywał już takie. Ściągnął brwi, wodząc wzrokiem po jej skulonej sylwetce. Była poobijana i blada. Biło od niej coś dziwnego, z czym także już kiedyś miał styczność. Czuł to. Bardzo niewyraźnie, ale uderzało w niego. W tymże momencie jednak nie mógł przypomnieć sobie cóż to takiego. Aż dostrzegł bransolety okalające jej nadgarstki i wszystko w jednej chwili stało się jasne.
– Jesteś niewolnicą! – syknął.
Uniosła na niego wzrok. W jej spojrzeniu zalśniły łzy.
– Niech cię szlag, dziewczyno! – warknął.
Obrócił się, szybko zebrał rzeczy oraz trochę owoców z ołtarzyka i znów stanął nad nią.
– Wstawaj – polecił oschle. W jej zielonych oczach odmalowały się zdumienie i niepewność.
–Wstawaj, do cholery!
Niechętnie szarpnął ją za ramię, podciągając ku górze. Jęknęła. Ponownie oparł ją o drzewo, powstrzymując przed upadkiem.
– Jeśli nie chcesz, aby cię złapali, chodź ze mną – powiedział szorstko.
Właściwie to nie miał pojęcia, dlaczego to powiedział. Po prostu mu się wyrwało. Był zbyt zmęczony, by wdawać się w bójkę. Wolał odejść, zabierając ją ze sobą. Przeczekają noc, a potem… potem się zobaczy. Zastanowi co dalej. Gdy odpocznie. Puścił niechcianą towarzyszkę, która zachwiała się, ale utrzymała równowagę. Ruszyli w las. Podążyła za nim, potykając się o korzenie pod nogami.Wiedział, gdzie mogliby się zatrzymać. W głębi puszczy stała chata, jakieś kilkadziesiąt sążni od nich. Minął ją po drodze, ale brak jedzenia w pobliżu zmusił go do kontynuowania marszu. Gdyby nie bystre elfie oko, nie dostrzegłby jej. Wtopiła się w mrok tak doskonale, że jedynie poświata księżyca zdradzała jej położenie. Było mu wszystko jedno, gdzie będzie spał, byleby znaleźć coś do jedzenia. Dziwiło go to, że nie zdołał nic upolować.  Pokręcił głową i skierował się w stronę przeciwną do tej, z której nadchodzili kolejni niechciani goście. Co kilka kroków rzucał spojrzenia przez ramię. Nie miał zamiaru pomagać dziewczynie, ale nie chciał też, by – przez jej nieostrożność i ewentualne upadki – spowolniła tę i tak flegmatyczną ucieczkę.
Udali się więc w stronę chaty, jakoś niespiesznie, lustrując czujnym okiem okolicę. Wypatrywali tym samym niebezpieczeństwa czyhającego w zaroślach. Nic jednak ich nie zaskoczyło, nic nie wynurzyło się z kiru nocy. Jedynie pohukiwania sów przerywały ciszę, a ich kroki niosły się wraz z szumem wiatru. Wędrowali w ciszy przez dłuższy czas, zostawiając za sobą odgłosy pościgu.
Leto był rozdrażniony. Nieznajoma wywoływała u niego dziwne odczucie… odrazy. Nie zwykł nikogo oceniać, zwłaszcza po wyglądzie, ale coś nie dawało mu spokoju. Przeczuwał, że powinien się jej raczej wystrzegać, niż pomagać. Ale słowo się rzekło, a on marzył o śnie. Już nawet bagatelizował głód. Księżyc rozświetlał drogę przez mroczny las, szybki oddech zamieniał się w obłoczki pary, a zimno szczypało w policzki. Zatrzymał się przed chałupą i obejrzał za siebie. Zaskoczona dziewczyna wpadła na niego. Zaklął szpetnie, przytrzymawszy ją przed kolejnym zachwianiem się.
– To tutaj – warknął, wskazując budynek głową. – Zaczekamy do świtu.
– Dziękuję – szepnęła, trzęsąc się z zimna. Oboje spojrzeli we wskazanym przez niego kierunku.
Chata była opuszczona. Bardzo dawno zresztą. Zmurszały i spleśniały dach chylił się z jednej strony ku upadkowi, miał jakby jeszcze własną wolę, przytrzymującą go w tym położeniu. Jednak wystarczył jeden ruch, a runąłby, grzebiąc nieostrożnych wędrowców. Dom otaczał niewysoki murek z białego kamienia. Nadal bardzo wyraźnie rysował się na tle szarości jaka ich otaczała. Zwalony był tu i ówdzie, niemniej obnażał wędrowcom granice tego skromnego gospodarstwa. Wokół panowała bardzo ponura atmosfera, przesycona zapachem wilgotnych liści i zmurszałego drewna. Wyczuwało się woń grzybni wrastającej w ściany. Miejsce jednak kusiło, chroniło od wścibskich oczu. Ułuda jaka zagościła w ich sercach sprawiła, że skłonni byli zanurzyć się w czeluściach podupadającej chaty, tylko po to, by umknąć.
Leto rzucił kobiecie ukradkowe spojrzenie. Nie był pewny tego co czynił. Zlitował się, aż dziw bierze, że to właśnie przebiegło mu przez głowę. Obszedł miejsce, dokładnie analizując wszystko. Wbrew pozorom wydawało się bezpiecznie. Wszedł do środka rudery i omiótł wnętrze szmaragdowymi oczami. Za nim lekko podążyła dziewczyna, bardziej zlękniona niż mogłoby się to wydawać. Straszyły stare meble i mech na progu. Uszkodzone okna wisiały na zardzewiałych zawiasach, a szybki brzęczały na wietrze oraz w takt ich kroków, gotowe zakończyć swój żywot opuszczając spleśniałe ramy.
– Powinno być dobrze – wymamrotał pod nosem, utkwiwszy wzrok w palenisku znajdującym się w rogu izby.
Kobieta przytaknęła głową i nieśmiało go wyminęła. Usiadła na jednym z podniszczonych posłań, odetchnęła głęboko. Potarła dłonią kark. Leto przyglądał jej się przez moment. Następnie przeszedł przez izbę w poszukiwaniu czegoś do okrycia. Znalazł starą, zniszczona narzutę. Musiała wystarczyć. Energicznie wytrzepał ją z kurzu i przysunął do nieznajomej. Zawahał się, po czym narzucił koc na jej plecy. Uniosła głowę.
– Dziękuję – wyszeptała bladymi ustami, niemal bezdźwięcznie.
Wzruszył ramionami.
– Dosyć – bąknął.
Zmusiła się do ruchu. Okryła szczelniej ramiona i wyciągnęła do niego rękę, na której leżało… jabłko. Przyglądał się jej badawczo, nie wiedząc czy to czasem nie jakiś podstęp.
– Tylko tyle zdążyłam zabrać – powiedziała. – Weź. Mam jeszcze jedno – dodała, widząc jego wahanie.
Leto skrzywił się, ale odebrał owoc tak, by jej przy tym nie dotknąć i oddalił się na drugi koniec pomieszczenia. Gdy jego wzrok ponownie padł na palenisko, zastanowił się czy nie rozpalić ognia, ale zrezygnował z tego pomysłu. Ciemność nie przykuwała wzroku, nie ściągała nieproszonych gości. Rozłożył się na zniszczonej leżance, najpierw strzepując z niej brud. Wytarł ofiarowane jabłko w rękaw i z ulgą wgryzł się w soczysty miąższ. Rzucił okiem na dziewczynę. Leżała skulona z dłońmi złożonymi pod głową. Przyglądała mu się przez chwilę, lecz gdy napotkała jego ostrzegawcze spojrzenie, zamknęła oczy, a on przestał zastanawiać się nad czymkolwiek.
Jakiś szmer kazał Leto unieść powieki. Zamrugał kilkakrotnie, odpędzając uporczywą chęć zamknięcia ich ponownie. Spojrzał na podniszczony strop po czym zerwał się na równe nogi. Odruchowo objął dłońmi szyję. Rozejrzał się więc dookoła. W jednej chwili przypomniał sobie gdzie był i co go tu przywiodło. Kto. I tego kogoś nie było. Sprawdził zawartość kieszeni płaszcza. Nic nie zginęło. Miał obejść izbę, ale powstrzymało go skrzypniecie lichych drzwi. Towarzyszka minionej nocy stanęła w nich z jakimiś jagodami, zebranymi w poły liberii. Spojrzała na niego, zanim zdążył się wycofać.
– Tylko tyle znalazłam – powiedziała.
Jej głos brzmiał pewniej, mimo że nadal źle wyglądała. Przekrzywił lekko głowę.
– Przecież cię nie otruję – dodała, widząc jego minę.
Podeszła do stołu i wysypała jagody do misy. Zanurzyła w niej dłonie, zamieszała. Leto przeniósł wzrok na blat, na którym stało… jedzenie. Skąd ona to wzięła?
Uniosła głowę, czując na sobie jego wzrok. Westchnęła cicho.
– Jestem Arina – wskazała mu miejsce przy stole. – Chciałam się odwdzięczyć za uratowanie życia… chociaż niewątpliwie pożałuję. A ty jak…
– Skąd to masz? – przerwał mrukliwie, nie zaszczycając jej spojrzeniem. Głód wrócił ze zdwojoną siłą.
Kobieta westchnęła ponownie.
– Ukradłam – powiedziała lekko.
Popatrzył na nią, nieco zaskoczony.
– Zeszłam do tej pobliskiej wioski, w dół rzeki. Stąd woda – wskazała kamienną misę. A misa skąd? Coś mu się nie zgadzało, lecz pozwolił jej mówić. – Oczyściłam ją.
– Jak?
Wzruszyła ramionami.
– Stąd też jajka – zignorowała jego pytanie. – Jagody z lasu. Zapewniam cię, że trujące nie są.
Leto prychnął, ale usiadł. Krzesło zatrzeszczało niebezpiecznie pod jego ciężarem. Odniósł wrażenie, że długo nie wytrzyma. Nadgniłe nogi nie dawały zbyt solidnego oparcia. Nie ufał jej. To głód i zapach jedzenia go przekonały. Zaczekał, aż pierwsza spróbuje swoich wytworów, co skwitowała lekkim uśmiechem, a potem zabrał się za jedzenie.
Trudno mu było opisać to uczucie. Dawno tak nie jadł. Musiał przyznać, że jak na zniewoloną, gotowała całkiem dobrze. Chociaż co to za sztuka zrobić jajka? Jakiś czas spożywali w milczeniu, zamknięci w kręgu własnych myśli. Dziewczyna wstała od stołu, zostawiając niedojedzoną porcję.
Leto rzucił jej posępne spojrzenie.
– Nie mogę jeść – wyjaśniła.
Zaczęła przechadzać się po pomieszczeniu, zaglądając niepewnie w jego kąty. Obserwował ją, powoli przeżuwając pozostałości strawy.
– Dlaczego mi pomogłeś? – spytała, nie patrząc na niego. Była wyraźnie skrępowana.
– Nie wiem – odrzekł spokojniejszym tonem. Pełny żołądek poprawił mu humor. Poza tym miał nad nią przewagę. Raczej nie stanowiła zagrożenia. Nie dla niego. Jedynie go irytowała.
– Co zamierzasz?
– Nie wiem. Przestań gadać – warknął.
Popatrzyła na niego z wyrzutem.
– Skoro nie chcesz mojego towarzystwa, to co tu jeszcze robisz?
Leto wstał. Zniszczone krzesło opadło z trzaskiem na podłogę, łamiąc się. Arina podskoczyła. Cofnęła się kilka kroków, wpatrując się w jego gibką sylwetkę.
– Ja też się nie wyspałam. Nie tylko ty bałeś się o własne życie – wyrzuciła z siebie jednym tchem.
Zatrzymał się w półkroku.
– Ja się nie bałem – wycedził, lustrując ją wzrokiem.
– Jesteś pewny siebie. Może to i dobrze – mruknęła.
Elf pokręcił głową, przeszedł w stronę okna i wyjrzał na zewnątrz. Irytowała go niemiłosiernie. Promienie słońca dopiero przeciskały się leniwie pomiędzy drzewami. Miał nadzieję, że dzień będzie cieplejszy niż noc. Przeciągnął się. Dotąd skrywający go kaptur opadł lekko, odsłaniając jego twarz. Usłyszał jak kobieta wciąga ze świstem powietrze w płuca. Obrócił się powoli w jej stronę.
– Jesteś elfem! – krzyknęła, cofając się szybko. Wpadła na drzwi, które zatrzęsły się w futrynie, obsypując ją brudem. Pęknięta szybka, ledwie tkwiąca w pobliskim oknie, wypadła z ramy, roztrzaskując się na drewnianej podłodze. Leto wywrócił oczami.
– A co myślałaś? – zadrwił.
– Ale… ale… A skrzydła?
– Nie TYM elfem – parsknął z pogardą.
Wyglądała, jakby nic z tego nie rozumiała.
– To wy… Ty… Ale jak?
– Taki się urodziłem. Wybacz jeśli cię zawiodłem – warknął.
– Nie to miałam na myśli… – próbowała się wytłumaczyć, ale nie miał zamiaru dłużej tego wysłuchiwać.
– Nie interesuje mnie co miałaś na myśli! – przerwał jej. – Nie dotrzymasz mi zbyt długo towarzystwa. – Wskazał bransolety na jej nadgarstkach. – Znajdę twojego pana.
Kobieta otworzyła szeroko oczy, zaciskając usta. Na jej twarz wypłynął cień smutku. Leto ściągnął brwi.
– On znajdzie mnie – powiedziała smętnie. – Nie musisz się kłopotać.
– W takim razie, tym chętniej cię do niego odprowadzę. Uprzedzę kłopoty.
– Nie licz na nagrodę. Archaiczny elf to całkiem łakomy kąsek.
Leto zaśmiał się.
– Myślisz, że dam się złapać? – spytał, po czym urwał. – Zaraz… Że jak mnie nazwałaś?Archaiczny?? – uniósł głos.
Wzruszyła nieznacznie ramionami, podchodząc do paleniska.
– Myślałam, że wyginęliście – rzuciła złośliwie. – Wiesz, coś jak dinozaury. Poza tym, nie wiesz z kim masz do czynienia.
– Jak śmiesz… – zrobił kilka kroków w jej stronę, gotów zakończyć jej i przy okazji swoje męki. Jednak ona zbagatelizowała go i chwilę później zrobiła coś, co spowodowało, że stanął jak wryty.
Rozpaliła ogień. I użyła w tym celu magii.
– Jesteś pieprzonym, zniewolonym magiem! – odsunął się.
– To zrozumiałe – uniosła lewą dłoń, pokazując mu pierścień. – A co myślałeś? – powtórzyła drwiąco jego słowa.
Leto wpatrywał się w Arinę przez nieskończenie długą chwilę. Jej pobratymcy mieli dziwne zasady. Pierścienie rodowe… Zapomniał. Nie zauważył. Najwyraźniej był zmęczony bardziej niż myślał. Nic innego nie tłumaczyło jego roztargnienia.
– Wiedziałem, że coś mi tu śmierdzi – warknął, zły i na siebie i na nią. – Jakim? – Nie mógł do tego dojść. Niewielka kula mocy, którą wytworzyła, by rozpalić ogień była jaskrawa, przypominała ujarzmione błyskawice. – Magiem krwi? Ziemi? Ognia? Uzdrowicielką? – Zasypywał ją określeniami.
– Tak jakby każdym po trochu – powiedziała niepewnie, uważnie mu się przyglądając. – Coś jak ty. Inny gatunek. Ale…
– No to teraz nie mam wątpliwości. Niedługo ruszamy – uświadomił ją, po czym zaczął zbierać rzeczy, nie czekając na jej reakcję.
Arina podbiegła do niego. Odruchowo chwyciła go za ramiona. Zauważył ją, ale była dostatecznie szybka, by jej się udało.
– Nie możesz! – niemal załkała.
Elf wzdrygnął się pod tym lekkim dotykiem. Strącił jej dłonie chwytając za nadgarstki. Zacisnął smukłe palce wokół chłodnych bransolet.
– Nie dotykaj mnie! – syknął jej w twarz. – Tak się składa, że mogę. Mogę wszystko. W przeciwieństwie do ciebie. – Odepchnął ją. Zachwiała się i cofnęła przestraszona.
Dziwne, ale przy tym dotyku nie poczuł jej mocy. Potarł czoło i spojrzał na swoje dłonie, ukrywając zdumienie.
– Związana – powiedziała z goryczą, domyślając się o co mu chodzi.
– Jak? – zerknął na nią. – Kamieniem runicznym?
Potrząsnęła głową, obejmując się ramionami.
– Tojadem.
Leto uniósł brwi.
– Perwersyjne macie w twoich stronach zwyczaje – mruknął.
Kąciki jej ust drgnęły lekko. Otworzyła szerzej oczy.
– Tak czy inaczej, ze mną nie zostaniesz – oświadczył. – Komu uciekłaś? Kto jest twoim panem?
Arina zacisnęła palce na ramionach.
– Aszarte – odpowiedziała ponuro.
– No pięknie! – parsknął elf. – Słyszałem o nich. Nie mogłaś uciec komuś innemu?!
– No wybacz! – kobieta założyła ręce na piersi. – Niewola u Aszarte jest barwniejsza! – W jej głosie pobrzmiewały i złość, i żal.
Leto zacisnął pięści. Doprowadzała go do szału. Powinien był ją zabić. Nie potrafił wytłumaczyć samemu sobie, co spowodowało, że zrobił inaczej. Dlaczego się zlitował? Akurat nad nią?!
– Odprowadzę Cię. Gdzie jest jego posiadłość?
Zacisnęła usta.
– Sądzisz, że ci powiem?
– Musisz…
– Bo co mi zrobisz?! – naskoczyła na niego. – Zabijesz mnie? – Parsknęła pogardliwie. – Śmiało. Ja już jestem martwa. Albo jeszcze gorzej. Zniwelowałam jego plany przechwycenia wampira. Nie daruje mi tego.
Leto splunął z odrazą na podłogę.
– Nieumarłe ścierwa – syknął. – Nie obchodzą mnie twoje problemy. Nie powiesz? – Zbliżył się do niej. W jej oczach dostrzegł strach, ale nie cofnęła się. – Będziemy wędrować po miastach dotąd, aż ktoś cię rozpozna. Albo lepiej. Wykupi.
Arina skrzywiła się.
– Skąd wiesz, że nie ucieknę? – spytała.
– Nie przeżyjesz sama. Nie bez magii. A wiem, że chcesz żyć. Gdyby było inaczej, nie uciekłabyś tamtym.
– Nie chciałam po prostu tak zginąć – mruknęła, wpatrując się intensywnie w jego szmaragdowe oczy.
Widział błaganie w jej spojrzeniu, ale nie miał zamiaru ulegać. Nie stać go było na taką litość.
– Idziemy – zarządził i zaraz po tym wyszedł z chaty.
 Arina podążała za elfem pospiesznie. Wbrew pozorom nie chciała się zgubić Zmierzali do wioski, którą odwiedziła jeszcze przed świtem. Nie miała wyboru, musiała się dostosować, chociaż nie zamierzała pozwolić mu na to, aby ją oddał. Tylko nie miała pewności, jak tego dokonać. Bez większości swojej mocy.
Przyglądała mu się ukradkiem. Był piękny. Jak na elfa przystało. Minę miał nadąsaną. Zastanawiała się czy nieustannie jest taki zgorzkniały, czy to tylko pozory? Błyszczące, bystre oczy skrywał pod kapturem, a przydługa, biała jak śnieg grzywka, opadała mu lekko na twarz. Nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, ale może to i dobrze. Nie potrzebowała dodatkowych kłopotów. Jeśli uda mu się rzeczywiście doprowadzić ją do Azarela, to jej kłopoty wraz z tym się skończą. Jakiekolwiek. Ale i jego przy okazji. Nie miała pojęcia jak wytłumaczyć mu, że Azarel nie przepuści. Schwyta go. A on, jak uparty, skończony idiota, nie chciał jej słuchać. Zaklęła pod nosem. Elfy i ich duma i upartość…
– Co? – warknął nagle.
Arina uniosła brwi.
– Nic. Głośno myślę – odrzekła. Parsknął. – Po co idziemy do tej wioski? – zapytała po raz setny tego ranka.
– Nie twój interes.
– Pięknie! – zatrzymała się. – Nie chcesz mi powiedzieć kim jesteś, po co mnie tam ciągniesz… Czego ty w ogóle chcesz?! Przecież ja jestem nikim! – wrzeszczała.
Leto obrócił się powoli i założył ręce.
– Umyć się – powiedział twardo. – Umyć się możemy. Tu jest potok – wysyczał przez zęby.
Arina rozchyliła usta w zadziwieniu. Tego się nie spodziewała.
– Umyć się? – powtórzyła.
– Zrobiłaś taką minę, jakby woda była dla ciebie czymś niespotykanym – dogryzł jej.
Zamknęła usta.
– Ja przynajmniej nie śmierdzę, tak jak ty – odparowała.
– Na litość Odkupicieli! – wrzasnął, dobywając jadeitu zza pazuchy. – Zabiję ją!
Ruszył w jej stronę, wywołując obezwładniające ją przerażenie. Zaczęła się cofać tak szybko, jak się do niej zbliżał.
– Ej! Ty tam!
Zamarł, słysząc męski głos. Arina zerknęła nad ramionami elfa. W znacznym oddaleniu stał jakiś… chłop. Stał, trzymając widły. Leto wyprostował się, zmierzył ją groźnym spojrzeniem, a następnie schował sztylet. Odetchnęła z ulgą i… zakrztusiła się na widok jego półuśmiechu. Odwrócił się do niej plecami.
– Czego tu? – wrzasnął nieznajomy, wymachując swym orężem.
Jej towarzysz zaśmiał się krótko i zdjął kaptur. Arina znów rozchyliła usta w niemym zachwycie. Nie rozumiała co się z nią działo. Jakim cudem ten elf na nią wpływał? I dlaczego jeszcze jej nie zabił… Poranne słońce odbiło się od jego potarganych, jasnych włosów, dodając mu uroku. Smukła sylwetka prężyła się dumnie w świetle. Ogarnęła ją nagła ochota, by go dotknąć, ale zwalczyła ją w sobie niemal natychmiast. Być może ta ręka jeszcze jej się przyda.
– Leto? – zapytał chłop. – Ty tutaj? – Był wyraźnie zaskoczony.
– Ano… – mruknął elf.
 Leto.
 A więc tak ma na imię, pomyślała. Zamknęła usta, oblizując suche wargi.
– Dobrze cię widzieć, chłopie! – nieznajomy podszedł do nich szybko, wymachując widłami. – Myślałem, że już nigdy cię nie zobaczymy! – Poklepał go po ramieniu. – Chodź. A to się Meran ucieszy! Owsianka na śniadanie, jak zwykle!
Arina zmarszczyła brwi. Niewątpliwie się znali. Wiedziała, że nie uzyska odpowiedzi na żadne pytanie, nie męczyła się więc z ich zadawaniem. Leto chrząknął, wskazując na nią głową.
– A! No nareszcie oprzytomniałeś! – powiedział wesoło jego znajomy, gestem wskazując mu, by ruszył pierwszy. – Znalazłeś sobie dziewkę!
Arina zaniosła się kaszlem, ukrywając śmiech.
– O nie! Nigdy w życiu! Ta dziewucha prędzej by mnie wykończyła! – zaprotestował Leto. – Chodźże już. Opowiem na miejscu.
Starszy człowiek przyjrzał mu się uważnie, potem jej, ale powstrzymał się od komentarza. Poszli za nim do wioski otoczonej górami, z której było tylko jedno wyjście. Nie napawało to optymizmem.
Okazało się, że jej elf zna połowę ludzi w tej małej społeczności. Chłop imieniem Ulfrik i jego żona Meran – uzdrowicielka – przyjęli go pod swój dach, jakby witali syna wracającego z długiej podróży. Arina była szczerze zdziwiona. Kobieta, widząc jej minę, wyjaśniła pokrótce, że Leto swego czasu bardzo im pomógł. A potem przepadł jak kamień w wodę. Była uradowana, że wrócił.
– Ale ja nie zamierzam zostać, Meran – powiedział, kiedy zjedli. – Muszę ją odstawić.
Meran spojrzała na Arinę, a potem na niego.
– Chcesz oddać maga w niewolę? – nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
– Ona sprowadzi na nas kłopoty. Uciekła z niewoli u Aszarte. Jeśli chcesz, to proszę bardzo – odchylił się na krześle. – Zostawię ją tu, a sam pójdę dalej. Ale jeśli on ją znajdzie, wyrżnie was wszystkich.
– Nie – Arina wstała pospiesznie. – Pójdę.
Popatrzyli na nią zdumieni. Nie mogła narazić wioski i niewinnych ludzi. Ona i tak długo nie pożyje. Zerknęła na elfa. Wpatrywał się w nią z dziwnym wyrazem twarzy. W jej zlęknionym umyśle zakiełkował pewien pomysł na to, jak spędzić ostatnie dni swego życia. Postanowiła je wykorzystać. Każdy jej dzień naznaczony był strachem. Nie chciała już się bać. Chciała zaryzykować. Zobaczyć, jak to jest… żyć.
– Pójdę – powtórzyła już spokojniej.
– W takim razie pozwól jej odpocząć – Meran przykryła dłonią jego rękę, poklepując czule. – Oboje nie wyglądacie najlepiej, a droga przez las jest trudna. Nowa Europa obfituje w niewiadome.
Leto cofnął dłoń. Skinął głową.
– I nic więcej.
Arina odetchnęła nieznacznie.
– Chodź – powiedział sztywno. – Obiecałem ci kąpiel.
Niedługo później, kiedy jej elf obgadał z właścicielami domostwa szczegóły swego planu, zwrócił na nią uwagę. Nie była z tego powodu szczęśliwa. Naprawdę chciał ją oddać. A ona nie znalazła sposobu, by go powstrzymać. I co miała zrobić? Nic. Nic nie mogła zrobić. Nie bez magii. Chociaż teraz i magia by jej nie pomogła. Leto miał przy sobie potężną uzdrowicielkę.
Westchnęła, podniosła się niechętnie z wygodnego posłania i poszła za nim.– Sama potrafię się myć – zaprotestowała, gdy stanął na brzegu rzeki z założonymi na piersi rękoma.
Znalazł miejsce oddalone od wścibskich spojrzeń. Byli sami. Arina przełknęła ślinę.
– Niebywałe – mruknął.
Zaczerwieniła się ze złości.
– W naturze masz tą nieuprzejmość? – spytała zgniewana.
– Myj się, nie marudź.
– Nie musisz tu stać!
– Muszę. Nie pozwolę ci uciec.
– Nie ucieknę!
– Myjesz się, czy wracamy?! – warknął, nachylając się ku niej.
– W porządku! – odwarknęła. – Chcesz patrzeć? To patrz!
Zaczęła gorączkowo ściągać z siebie ubranie. Cofnął się o krok, z lekka zdumiony jej wybuchem i zachowaniem.
– Zadowolony? – syknęła, ciskając w niego tuniką.
Nie próbował pochwycić odzienia. Wiedziała, co przykuło jego uwagę. Jej blizny. Stał nieruchomo, nie wiedząc jak ma się zachować. A ona nie zamierzała przestać.  Powstrzymała łzy napływające jej do oczu, chociaż i te pewnie zauważył. Niewiele uchodziło jego uwadze. Ściągnęła resztę ubrania, zacisnęła zęby, zmierzywszy go ponurym spojrzeniem, i weszła do wody, zanurzając się w niej z ulgą.
Woda była chłodna, faktycznie przynosiła ulgę jej rozpalonemu ciału i nerwom. Nienawidziła go. W tym momencie szczerze nienawidziła tego elfa. Zerknęła na niego dopiero po kilku minutach. Stał odwrócony do niej plecami. A szkoda. Była ciekawa wyrazu jego twarzy. Tego, jak wielkie zażenowanie wywołała. Jeśli w ogóle cokolwiek w nim wywołała. Zdawał się być niezdolny do jakichkolwiek uczuć.
Westchnęła ciężko. Wyszła z rzeki, włożyła uprzednio uprane ubranie, które leżało na brzegu poskładane w kostkę, i zawahała się. Przeszła obok Leto, umyślnie potrącając go barkiem.
– Buc – warknęła.
Zmierzył ją ostrzegawczym spojrzeniem, po czym odwrócił się i skierował ku wodzie, myśląc, że ona odejdzie. Ale Arina nie miała takiego zamiaru. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem i… usiadła na trawie, kilka metrów od niego. Z takiej odległości miała odpowiedni widok i ewentualnie zdąży uciec. Chyba.
Nie zauważył, że się mu przygląda. Rozebrał się w tak szybkim tempie, że zagryzła wargę, usiłując wychwycić jakieś szczegóły. Najwyraźniej był zadowolony z tak bliskiego kontaktu z naturą, bo nie zwracał na nią uwagi przez dobre pięć minut. Zanurzył się. Przebywał chwilę pod powierzchnią, a gdy się wynurzył, spojrzał na nią.
Wzruszyła niewinnie ramionami, ale jej usta ułożyły się w podłym uśmiechu.
– Teraz ja popilnuję ciebie – powiedziała.
Zacisnął szczęki.
– Idź stąd – wycedził przez zęby.
– Nie.
– Idź… – ostrzegł.
– Bo? – zapytała, zanim ugryzła się w język. – Chyba jesteś teraz bardziej bezbronny niż ja.
– Nabijasz się ze mnie? – nie dowierzał.
– Gdzież bym śmiała! – zaprzeczyła, ale ton głosu ją zdradził.
Leto zazgrzytał zębami.
– Doigrasz się…
– Dawaj – wypaliła. I natychmiast tego pożałowała.
Nie wierzyła, że go sprowokuje do takiego stopnia, że wyjdzie z rzeki. Podszedł do niej szybkim krokiem i złapał za ramiona, unosząc do góry jak szmacianą lalkę. Arina otworzyła szeroko oczy na widok jego ciała i… nagości. Mimowolnie przełknęła głośno ślinę, nie wiedząc, czy to aby na pewno ze strachu.
Jeśli wcześniej osądziła, że był piękny, czas było zrewidować poglądy na piękno. Był… zjawiskiem. Jego mokre, smukłe, umięśnione ciało połyskiwało w świetle południowego słońca. Wilgotne włosy przykleiły się do surowej twarzy. Pięknej twarzy. Część jego pleców pokrywały tatuaże, spływające miejscami na klatkę piersiową.
Arina stała oniemiała w jego żelaznym uścisku. Była oczarowana. A on milczał. Bała się podnieść wzrok, spojrzeć mu w oczy. Może i nie była całkiem bezbronna, ale on wzbudzał w niej lęk. Lęk i coś jeszcze. Tylko nie wiedziała co. Bezwiednie podniosła rękę, by przejechać koniuszkiem palca po naprężonych mięśniach jego torsu, po linii tatuażu, ale chwycił jej nadgarstek. Przyciągnął ją do siebie i pociągnął za włosy. Musiała przez to na niego spojrzeć. Zadrżała w zetknięciu z jego ciałem.
Był wściekły. Albo i gorzej. Ale gorszego określenia nie znała. Jego szmaragdowe oczy błyszczały niebezpiecznie.
– Kolejna głupia dziewka – syknął cicho w jej rozchylone wargi. – Wynoś. Się. Stąd. – Powtórzył dosadnie.
Poczuła ciepło w miejscu, gdzie jego palce boleśnie zaciskały się na jej nadgarstku i rzuciła ukradkowe spojrzenie w tamtą stronę. Bała się całkowicie odwrócić wzrok. Ten jego jadeitowy sztylet nieco ją przerażał. Wiedziała, że z przyjemnością by ją zabił, ale chyba wciąż liczył na wynagrodzenie.
Leto również zerknął w danym kierunku. Wokół jego ręki i jej nadgarstka wirowały maleńkie, srebrzyste drobinki mocy. Ulga jaką odczuła na ten widok, była tak wielka, że byłaby upadła, gdyby jej nie trzymał. Spojrzała na niego znów. Wpatrywał się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jakby był… Niezdecydowany? Chwilę później czar prysł i powrócił jej wściekły towarzysz. Odepchnął ją od siebie gwałtownie. Cofnęła się.
– Odejdź – Powtórzył zmienionym głosem. – Zanim komukolwiek stanie się krzywda.
Arina zamrugała powiekami. Zaskakiwał ją na każdym kroku. Patrzyła na niego jeszcze przez moment, po czym wycofała się. Los będzie kusić później.
Jeszcze przed wieczorem wyruszyli w podróż. Nie umiała go powstrzymać, aż wreszcie przestała próbować. Jej argumenty w ogóle do niego nie trafiały, jakby mówiła do ściany. Cholerny elf skrytobójca. O tym drobnym fakcie uświadomiła ją Meran, mówiąc na odchodne, aby mu się nie narzucała, bo gotów rzeczywiście skrócić ją o głowę. Nie wiedziała co gorsze. Zginąć teraz, ot tak, czy dać się doprowadzić do Azarela i umrzeć śmiercią tragiczniejszą. Albo i nie umrzeć – kaprys pana. A z nim, z Leto, mogłaby… No właśnie, co? Skoro nawet nie chciał z nią rozmawiać…
– Ile razy mam ci powtarzać, że idziemy nie w tę stronę? – Arina jęknęła, pocierając energicznie ramiona. Wieczory były chłodne.
– Na twoim miejscu gadał bym to samo – powiedział kąśliwie. – Byleby skierować marsz w przeciwną. Pomarzyć dobra rzecz – rzucił jej wymowne spojrzenie.
– W takim razie jesteś idiotą – skwitowała zrezygnowana. – I to większym niż myślałam.
Leto zacisnął zęby.
– Ogranicz słowotok. Nie pomoże ci – uprzedził.
– Ogarnij się lepiej. Nie rozumiesz w co się pakujesz.
Zbagatelizował jej słowa i brnął dalej przed siebie. Nie miała wyjścia, musiała podążać za nim. Nie znała tego lasu. Nie miała pojęcia co robić.
Kiedy ich oczom ukazały się mury miasta, elf stanął zdezorientowany i rozejrzał się. Istotnie wyszli z innej strony niż powinni, ale Arina nie miała zamiaru już nic więcej mówić. Sam się przekona. I to raczej prędzej niż później. Znajdowali się bowiem w mieście sąsiadującym z miastem Azarela. W mieście Beliusa. Już nie wiedziała co gorsze. Wspaniałomyślnie jednak zachowała milczenie. Na co mu to mówić? I tak się domyśli. Nie był głupi. Ignorancja to nie głupota. Ignorancja w połączeniu z pewnością siebie, dawała szanse na sukces. Kwestią sporną było tylko… na jaki sukces? Ona mogła wyłącznie modlić się do Odkupicieli o szybką śmierć. Belius był gorszy od Azarela. Wzbudzał w niej niemały strach.
– Tu jest niebezpiecznie – Arina spróbowała po raz kolejny.
– Nie gadaj! – zadrwił. – Miasto pełne magów. Tfu! – splunął pod nogi.
– Nie rzucamy się na elfy! – zirytowała się. – Chociaż… – zastanowiła się. – To Aszarte.
– Cudownie wręcz – skwitował gorzko.
– Sam chciałeś!
– Zamkniesz buzię?! Czy ci pomóc? – Najwyraźniej tracił cierpliwość.
– Tu jest NIE – BEZ – PIE – CZNIE – wypowiedziała, cedząc każdą sylabę, jakby należał do niedorozwiniętych. – Chwytasz? Czy narysować? – popatrzyła na niego.
Leto obrócił się na pięcie i w jednej sekundzie znalazł przy niej. Chwycił ją za kark, dostawiając uprzednio wyciągnięty sztylet do policzka. Nawet nie zauważyła, kiedy on go zdążył wyjąć.
– Co ty masz z tymi ostrzami, ostrouchy?! – sapnęła.
– Powiedziałem ZAMKNIJ SIĘ! – wykrzyczał.
– Głośniej! – wrzasnęła. – Jeszcze o nas nie wiedzą! Uświadom ich proszę. Szkoda przecież zachodu! Ale najpierw – złapała jego rękę, przysuwając się bardziej ku ostrzu – zabij mnie. Zabij mnie ty! Wspaniałomyślnie oszczędź mi pozostałego.
Zaskoczyła go i to było widać w jego przejrzysto zielonych oczach.
– To jadeit – powiedział powoli, jakby sam sobie tłumaczył. – Po tym już nie będzie co po tobie zbierać.
– No nie mów! – parsknęła. – No, już! – ponagliła.
Była wściekła, a on z pewnością to zauważył. Wściekła na niego, na jego ignorancję, na głupotę, na pewność siebie i bezczelność. Nie zasłużyła sobie na takie traktowanie.
Elf prychnął.
– Wariatka. – Odsunął się, mierząc ją uważnym spojrzeniem.
– Idiota – skwitowała, pocierając gardło.
– Już wiem czemu trzymają cię w zamknięciu – powiedział, kierując się w stronę murów.
– Zachowuj się – powtórzyła. – Magowie patrzą.
– I dobrze – mruknął.
– To się jeszcze okaże… – zaczęła, ale nie dane jej było dokończyć.
Niespodziewane uderzenie magiczne trafiło w nich w momencie, gdy przeszli przez bramę.
– A nie mówiłam! – krzyknęła Arina spanikowana.
Leto podniósł się z ziemi. Pociągnął ją za rękę, ale ucieczka była bezcelowa.
– Przydaj się na coś i użyj mocy! – warknął.
– Niby jak?! Związanej? – Kolejne uderzenie posypało kawałki cegieł na ich głowy. – Widzisz?!Przez ciebie zginiemy, głupi elfie!
– Odezwało się niewiniątko! – odkrzyknął.
A potem, wraz z kolejnym uderzeniem, nastała ciemność.
Leto z trudem otworzył oczy. Zamrugał i odetchnął, po czym zaraz tego pożałował. Ból w klatce piersiowej powstały w wyniku uderzenia mocą, rozszedł się promieniście po całym jego ciele. Zaklął i rozejrzał się. Wszędzie panowała aksamitna ciemność. Nie potrafił przypomnieć sobie czy to wciąż ta sama noc, czy może już któraś z kolei. Zapamiętał tylko tego maga, który rozdzielał go z Ariną. Miał wyjątkowo uradowaną twarz. A ona słaniała się odurzona strachem. Nie powinien się tym przejmować i nie przejmował się… za bardzo. Po prostu jej gadanina wryła mu się w umysł, a teraz wokół było tak cicho… za cicho. Ciekawiło go czy jeszcze żyła. I w jaki sposób tamten ją zabił – jeśli zabił. Słyszał o dziwnych perwersjach tutejszych magów, nigdy jednak nie był tego świadkiem.
Poruszył się, zdając sobie sprawę z tego, że jest związany, a to, co go krępowało, nie było zbyt miłe w zetknięciu ze skórą. Płaszcza też nie miał. Czuł chłód, ból i złość, która powoli przechodziła we wściekłość. Poprzysiągł sobie, że nie daruje temu Aszarte.
Szarpnął się, chcąc wyswobodzić ręce, ale daremny był jego wysiłek. Pętała go magia.  Mimo to, przez nieskończenie długi moment próbował się uwolnić. Zaprzestał, gdy zobaczył światło. Mały, przytłumiony punkcik zamajaczył na horyzoncie i począł zbliżać się w jego kierunku. Znieruchomiał, nasłuchując.
Z każdą sekundą Leto dostrzegał więcej szczegółów. To była kobieta. Szła powoli, jak wyrwana ze snu. Boso, z latarnią w jednej ręce, kosturem w drugiej. Nie był to żaden z tych, które widywał u magów, więc założył, że nim nie była. Miała w sobie jednak coś niepokojącego. Jej długie, ciemne włosy, naznaczone niepasującymi do jej przypuszczalnego wieku pasmami siwizny, spływały miękko aż po linię bioder. Zatrzymała się tuż przed nim. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, położyła palec na ustach, nakazując mu milczenie. Posłuchał.
Kobieta przekrzywiła lekko głowę i utkwiła w nim uważne spojrzenie. Przyglądała mu się przez moment, po czym uśmiechnęła się słabo.
– Nadasz się – powiedziała. – Dzięki tobie odbiorę Catarinie to, co ma najcenniejszego.
Nic z jej wypowiedzi nie rozumiał. Kiedy miał zapytać, ona znów położyła palec na wargach. Zapytałby, gdyby nie dziwne odczucie, które go ogarnęło. Nieznajoma zaczęła nucić. Tak cicho i melodyjnie, że nie potrafił jej przerwać. Nie z zachwytu. Po prostu nie mógł, jakby jakaś niewidzialna siła go powstrzymywała.
„Przyjdź małe dziecię, wezmę cię z dala, w krainę czarów…
Chodź małe dziecię, czas na zabawię, tutaj, w moim ogrodzie cieni.”
Znał tę kołysankę. Zaczynał się niepokoić. Nucąc dalej, kobieta okrążyła go dookoła i zatrzymała się za jego plecami.
„Śledź mnie, małe dziecię, pokażę ci drogę przez ból i rany…”
Leto poczuł się jeszcze dziwniej, gdy zamilkła. Cisza aż go ogłuszyła. Wyczuwał jej obecność, oddech na karku. I dłonie. Ciepłe, delikatne, stanowcze. Przejechała palcami po jego spętanych nadgarstkach, nagich ramionach i barkach, wywołując tym osobliwy dreszcz. Objęła go tak, że poczuł ciepło jej ciała. Zatrzymała palce na jego skroniach i zastygła w bezruchu.
– Idź teraz – szepnęła wprost do jego ucha. – Idź… – Ból w nadgarstkach zelżał. – Ale zabierz ze sobą dziewczynę… Uczyń ją szczęśliwą… i…
Leto stracił świadomość.Kiedy się ocknął, cisza wciąż panowała nocą. Leżał na ziemi. Wolny, ubrany i z czystym umysłem. Pamiętał kobietę. Ale nie pamiętał, co mówiła. Uznał to za mało ważne. Wstał szybko, rozejrzał się i ruszył przed siebie. Podświadomie wiedział, gdzie idzie i po co. Musiał odszukać Arinę. Irytowała go, to prawda, ale działała na niego także w sposób, do którego nie chciał przyznać się sam przed sobą. Był Cieniem. Oni nie czują nic. Nie kochają. Ale czy aby na pewno? Nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek kogokolwiek kochał. Ten krótki okres sprawił, że poczuł się inaczej. Był dla niego jakby powrotem do domu. A Arina stanowiła dopełnienie.
Pokręcił głową, by odpędzić nadmierne myśli i dobył sztyletu. Przeszedł za zabudowania gospodarcze, rozejrzał się. Westchnął. To wszystko było zbyt skomplikowane, a Leto nie lubił komplikacji. Rozglądał się chwilę, aż w końcu ją dostrzegł.Zacisnął dłonie w pięści. Arina leżała na niewielkim skalnym podwyższeniu, nakrytym starą szmatą przesiąkniętą czerwienią. Zapach jej krwi, zmieszany z nieznanym mu jeszcze, silnym środkiem, unosił się w powietrzu niczym jedne z najlepszych perfum. Wszystko było tym przesiąknięte. Jej cienka koszulka, spodnie sięgające połowy ud, jej skóra. Dziwne… Krew była wszędzie, ale równocześnie jakby nie była. Pokrywała Arinę i materiał, jednakże nie spływała na ziemię, nie zdołał dostrzec żadnych innych śladów. Trucizna musiała zatrzymywać całość w obrębie jej osoby. Przez zbyt szczupłe ciało dziewczyny przebiegały raz za razem dreszcze. Oddychała ciężko, powoli, jakoby przygniatana niewidzialnym ciężarem. I była przytomna. Spojrzała na niego w momencie, w którym przy niej przyklękał.
Leto znieruchomiał na widok jej czarnych oczu. Nie przypominały mu nic, co mogło wiązać się z człowieczeństwem. Puste, chłodne spojrzenie kogoś, kto pogodził się z mającą nadejść własną śmiercią, kto wręcz na nią czekał. I udręka. Udręka nie dająca się zniwelować, stłumić.
Przyjrzał się uważnie powierzchni skóry, ujął delikatnie jej dłoń przeciągając po niej palcem, by pozbyć się lepkiej posoki. Wstrzymał oddech. Wyglądało to tak, jakby całe jej ciało pokrywały drobne ranki. Malutkie, niemal niezauważalne, cienkie nacięcia. Nie potrafił ocenić jak głębokie. Nie wierzył w to, co widział. Belius najwyraźniej coś na niej testował, tylko co?Nie zastanawiał się długo. Bagatelizując wszystkie ostrzeżenia pulsujące w głowie, uniósł dziewczynę i po prostu skierował się do wyjścia. Odszedł. I co dziwniejsze – udało mu się opuścić te miejsce. Nie oglądał się za siebie.
Leto przestąpił próg chaty Meran, jakby wchodził do obory. Nie miał czasu do stracenia. Uzdrowicielka natychmiast do niego podbiegła, a widząc Arinę, złapała się za głowę.
– Coś ty jej zrobił? – jęknęła.
– To nie ja – sapnął Leto. – Pomóż jej… Proszę.
– No pięknie – Ulfrik pojawił się w drzwiach. – Wypuścić cię z babą na dwa tygodnie, a przynosisz ją z powrotem w kawałkach.
– Nie było nas dwa tygodnie? – zdziwił się elf. Położył Arinę na posłaniu, szykowanym w pośpiechu przez Meran.
– To nie wiesz? Gdzieś ty w takim razie był!
– Nie wiem…
Odsunął się pod ścianę, obserwując poczynania uzdrowicielki. Naprawdę nie wiedział co mu strzeliło do głowy. Gdzie był, dlaczego wyszedł, co się z nim działo? Droga powrotna wymazała większość wspomnień. Potrafił przypomnieć sobie tylko urywki. Nic nie znaczące fragmenty układanki. Jakby na dwa tygodnie przestał istnieć.
– O, coś cię wzięło – zauważył Ulfrik, przechodząc obok.
   – Co insynuujesz? – żachnął się.
   – Nic, zwyczajnie widzę. Stary jestem ale nie głupi elfie – westchnął człowiek w baraniej skórze.
– Zamknij się – warknął i wyszedł.
Arina dochodziła do siebie przez następnych kilka dni. Meran obserwowała Leto za każdym razem, kiedy pojawiał się przy jej łóżku. Jednak zachowywała milczenie. On sam nie wiedział co się z nim dzieje. Nie obchodziło go to. Ważne było, że dziewczyna wracała do zdrowia. Dziwnie się czuł, myśląc o niej. Nie potrafił tego wyjaśnić, aż wreszcie przestał próbować.

Leto przeciągnął się, wzdychając cicho.
– Zostaniemy tu chwilę – powiedział, zerkając na Arinę klęczącą w ogrodzie.
Spojrzała na niego.
– Wciąż chcesz mnie oddać? – w jej głosie słychać było nutkę żalu, niedokładnie ukrytą.
– Dobrze wiesz – mruknął.
On sam dobrze nie wiedział. Czy chciał ją oddać Aszarte? Zabiją ją. Teraz był tego pewien. Ale nie mógł przecież z nią zostać. Nic dla niego nie znaczyła. A przynajmniej tak sądził, chociaż dziwne opanowywały go emocje.
Wydobrzała jakiś czas temu. Nie pamiętała nic z minionych wydarzeń, oprócz tego, że chciał ją oddać Azarelowi. Jemu jednak jakoś przestało się spieszyć… Nie potrafił tego wytłumaczyć. W sumie, jakby popatrzeć na nią z innej strony… była całkiem niczego sobie.
Potrząsnął głową, odpędzając te myśli. Działo się z nim coś niedobrego.
– Nie rób sobie nadziei – dodał. Skierował się w stronę rzeki.
– Będziesz ryzykował? – Arina podążyła za nim.
– Tak.

 Nic więcej nie powiedziała. Poczęła obserwować jego poczynania z wyraźnie rosnącym zainteresowaniem. Leto zbagatelizował to. Nie lubił, gdy mu się ktoś przyglądał, ale teraz było mu jakoś wszystko jedno. Dziewczyna przestała mu przeszkadzać. Od tak.
 Uwielbiał kąpać się nago w tej rzece. Czuł wtedy więź z naturą. Był jej częścią. Współistniał z nią. Żył dla niej. Nie tylko po to, by zabijać. Wbrew pozorom posiadał także inne odczucia. Cały wachlarz chcianych i niechcianych emocji.
Arina obserwowała go z zaciekawieniem, siedząc na trawie jak poprzednim razem. Ignorował ją tak długo, jak mógł, aż wreszcie nie wytrzymał.
– Chodź – wyciągnął rękę w jej stronę.
Otworzyła szeroko oczy. Jego samego zdumiały własne słowa. Co on najlepszego właśnie zrobił? Zaprosił ją?
Uniosła brwi.
– Co? – spytała, nie dowierzając.
– Chodź – powtórzył. – Przyda ci się kąpiel.
Zmarszczyła zabawnie nos w zadumie.
– A co, śmierdzę?
Głośny, nagły śmiech elfa, napełnił powietrze pełne plusku wody.
– Nie. – Usiłował nad sobą zapanować. – To dla rozluźnienia.
Arina zamrugała powiekami.
– Dla rozluźnienia mam się z tobą wykąpać? Nago? – Nadal nie dowierzała.
Leto wzruszył ramionami.
– A co w tym dziwnego?
– No to… – Urwała. Zawahała się. – W sumie to nie wiem.
Wyraz jej twarzy mówił sam za siebie. Była oczarowana. Żadnych więcej słów nie potrzebował.
– Chodź – ponaglił.
Tym razem to Arina wzruszyła ramionami.
– A co mi tam. Jeśli wkrótce mam zginąć… Odwróć się – poleciła.
Posłuchał. Wytężył zmysły. Woda przyjemnie obmywała jego ciało, koiła nerwy, uspokajała. Ten szum… słyszał, jak Arina zanurza stopy w chłodnej toni, jak się porusza, zbliża… A potem poczuł ciepło dookoła siebie.
– Spójrz – powiedziała.
Leto niepewnie obrócił się ku niej. Woda sięgała jej powyżej biustu. Cienkie czerwone szramy znaczyły wybrane miejsca na jej ciele. Jedna ciągnęła się od obojczyka aż pomiędzy piersi. Zacisnął zęby. On przynajmniej zabijał szybko…
– Nie przejmuj się – powiedziała, widząc jego minę. – Czujesz?
Skinął głową. Przyjemne ciepło otoczyło ich zewsząd. To była jej magia. Krążyła wokół nich pod lustrem wody, niczym delikatne rozbłyski. Drobniutkie wyładowania energii.
Leto spojrzał w jej szeroko otwarte oczy. Zmarszczył brwi, chcąc dojść do jakiegoś konkretnego wniosku, jasnej przyczyny swego zachowania, ale nie potrafi. Zapragnął jej.
– Dziwne – odezwała się cicho – ale…
Pocałował ją, dotknął ustami jej chłodnych warg. Musiał. Nie potrafił się powstrzymać. Arina zamilkła. Ku jego zaskoczeniu pozwalając mu na to. Objął ją i przyciągnął do siebie. Zadrżała. Jej delikatne ciało poddawało się jego dłoniom, jakby było dla nich stworzone. Subtelne z początku muśnięcia przerodziły się w namiętny, niepohamowany odzew natury. Był tylko mężczyzną. Miał swoje potrzeby. Nie przypuszczał, że to od niej zapragnie zaspokojenia. Całkiem niedawno jego jedynym celem było zabicie jej. Najwyraźniej się pomylił.
Arina objęła go ciasno ramionami, jakby bała się, że upadnie, albo że on ją odtrąci. Nie miał takowego zamiaru. Nie potrafił. Całował ją tak mocno, że dziwił się, iż nie zaprotestowała. Wręcz przeciwnie. Oddawała mu się.
Nie miał zamiaru się zastanawiać, czuł wzbierające w nim pożądanie. Potrzebował tego, potrzebował jej. Teraz. Tutaj.
– Arino – odsunął się od niej z najwyższym trudem. – Jeszcze chwila i… nie zdołam przestać…
– To nie przestawaj – szepnęła, przylegając do niego.
Pocałował ją znów. Nie odzywał się więcej. Chciał jej, a ona chciała spełnić jego zachciankę, nie miał powodu, by protestować. Później ich drogi się rozejdą… Tak sądził.
Smakowała niewiarygodnie. Faktura jej miękkich ust, badana jego językiem… Nie potrafił tego opisać. Ciepła woda okalała ich niczym swoisty koc, a on z każdą sekundą pożądał więcej. Zsunął dłonie wzdłuż jej talii. Palce przeszywały wibracje mocy pod jej aksamitną skórą. Pożądanie wzrastało, aż przestał widzieć drogę powrotną. Nie miał zamiaru wracać. Ledwie się powstrzymywał. Nie chciał jej skrzywdzić. Tak dawno nie miał kobiety. Arina rzuciła mu wyzwanie. Zasługiwała na wiele.
Przeniósł zagorzałe pocałunki na jej szyję, przesunął palcami po jej plecach, pośladkach. Uniósł ją delikatnie w ramionach. Była taka lekka, krucha… Natychmiast, objęła jego biodra udami. Zerknął na nią przelotnie i nie wyczytawszy nic niepokojącego z jej twarzy, odszukał jej pierś. Jęknęła cichutko, wczepiając palce w jego jasne włosy. Wyprężyła się. Znalazł drogę do jej ust i zaraz potem, znalazł się w niej. Jęknęła znów, przylegając do niego. Leto nie potrafił opisać tego uczucia. Jej magia… Czuł ją z każdym swoim ruchem. Czuł ogarniający go ogień, podniecenie. Czuł jej pożądanie. I pragnął dać upust temu wszystkiemu. Gorącu, pożądaniu, drżeniu…
Arina westchnęła cicho, gdy ułożył ją na posłaniu obok pieca, w chacie uzdrowicielki. Nikogo nie było, a Leto postanowił to wykorzystać. Nie potrafiła zaprotestować. Wypełniał ją. Wypełniał ją całą. A ona po raz pierwszy w życiu czuła, że to jest to, czego pragnie. Pragnęła jego. Pragnęła z nim być. Nic innego się teraz dla niej nie liczyło.
Był piękny. Niesamowity. Doskonały. Skończyły się jej określenia, żadne nie było wystarczająco dobre. Jego jasna skóra miała lekko złotawy odcień, szmaragdowe oczy błyszczały, gdy na nią patrzył, usta – gdy nie całowały – układały się w lekkim uśmiechu… I te jego tatuaże… Srebrne linie znaczące część jego ciała, splątane, dla niej niejasne.  Drżał, gdy przeciągała po nich koniuszkiem palca, raz w tą, raz w powrotną stronę. Czuła jego napięte, gibkie mięśnie, czuła pragnienie, które z niego emanowało, czuła też dezorientację. Jej dotyk go dezorientował. Sama jej obecność. Poruszał się w niej spokojnie i rytmicznie, a ona miała wrażenie, że znajduje się w innym świecie. Jego język znaczył palące ścieżki na jej skórze, a palce zmuszały do dostosowywania się do jego woli. Mógł z nią zrobić wszystko. W tym momencie całkowicie należała do niego. I wiedział o tym.
Oboje stracili poczucie czasu. Leto mruknął coś niezrozumiałego w jej usta, po czym przyspieszył, na moment wytrącając ją z równowagi. Krzyknęła cicho, kiedy spełnienie zalało jej ciało raptowną falą. Leto jęknął, uspokoił się z wolna. Ułożył tuż obok niej. Złożył głowę na jej piersi. Arina złapała powolny, głęboki wdech i znów wplątała palce w jego włosy. Było jej tak dobrze. Im obojgu było dobrze. Czuła to. Nie chciała myśleć o niczym innym. Gdy zamknęła oczy, poczuła jak się do niej przytula. Objął ją ciasno i zamknął w uścisku. To jej wystarczyło. Wtuliła się w jego mocne ramiona z poczuciem bezpieczeństwa i spełnienia.
Obudziła się o świcie. Odetchnęła głęboko. Poczuła obejmujące ją ramiona i uśmiechnęła się pod nosem.
Leto.
Mogłaby tu zostać. Z Meran, Ulfrikiem… I z Leto. Gdyby tylko zechciał… Szczerze w to wątpiła. Dopadło ją okropne uczucie, że jeszcze chwila, jeszcze moment i obudzi się z tego snu.
Leto poruszył się i dźwignął na łokciu. Popatrzył na nią, uśmiechnął się nieznacznie i ucałował jej usta. Westchnęła.
– Dzień dobry – szepnęła, obejmując go. Zamruczał cicho, ale nie zdążył odpowiedzieć.
– Śniadanie! – Meran krzyknęła z progu. Nie weszła do izby.
Leto prychnął, całując ją ponownie.
– Nie idziemy jeść? – spytała pomiędzy pocałunkami.
Popatrzył na nią.
– Już zdążyli domyślić się większości – wymamrotał jakby z zażenowaniem. – Chwila spóźnienia nie zrobi różnicy.
– Leto… – zaczęła Arina. Uniósł brwi. – Kochałeś kiedyś?
Wyraźnie zaskoczyło go jej pytanie. Zawahał się, pogładził ją po policzku.
– Nie wiem – odparł. – A ty?
– Nie… Ale teraz to… Dziwne odczucie – zarumieniła się. – Czy to miłość?
– Nie wiem. Nieważne – powiedział i pocałował ją.
Bliskość jego ciała doprowadzała ją do obłędu. Pierwszy raz tak się czuła. I pierwszy raz nie chciała, by dana chwila się kończyła.
Leto oderwał się od niej po dłuższej chwili, z trudem.
– Chodź – powiedział cicho. – Śniadanie.
Wstał bez dalszych komentarzy, ubrał się i odszedł w głąb pomieszczenia.
Śniadanie jedli niemalże w milczeniu. Ulrfik opowiadał o wilkach i ich zmniejszonej aktywności, zaś Meran zaszczycała Arinę zatroskanymi spojrzeniami. Leto czuł się nieswojo i to było widać. Kilkanaście minut później włożył płaszcz i wyszedł na zewnątrz. Ulfrik poprosił go o obchód, by rzucił swym czujnym okiem na pobliskie tereny. Sam również powlókł się za nim. Arina miała złe przeczucia i nie myliła się co do nich.
Nie zdążyły posprzątać po śniadaniu, kiedy Ulfrik pojawił się z powrotem. Nieco roztrzęsiony.
– Idzie tu – wysapał.
– Kto? – Meran odłożyła ścierkę.
– Aszarte.
Dziewczyna wypuściła talerz, który z donośnym brzdękiem rozbił się pod jej stopami.
– Jak to? – spytała drżącym głosem.
– No tak to. Jest na przełęczy. Leto tam został. Jakaś kobieta go zaczepiła. Chyba wiedźma. Meran? To możliwe?
Meran pokiwała smutno głową.
– Ale co możliwe?! – zapytała histerycznie Arina.
– Nic dziecko – odrzekła kobieta. – Obronimy się.
– Co takiego?! – Arina otworzyła szeroko oczy. – Nie! – jęknęła. – Muszę iść, Meran, ja muszę iść! – zawołała.
Uzdrowicielka pokręciła głową, powstrzymując męża przed jakąkolwiek reakcją.
– Azarel nie może tu dojść. Jeśli dojdzie…
– Nie dojdzie – powiedziała Arina z mocą.
Szybkim krokiem podeszła do kobiety, uściskała ją, następnie ucałowała policzek Ulfrika i wyszła w chłodne przedpołudnie.
 Leto stał zbyt blisko wejścia do wioski. Nie zwrócił na nią uwagi, jakby nie istniała. Zabolało. Potrząsnęła nim.
– Leto – powiedziała pospiesznie, patrząc w stronę Aszarte. – Azarel.
Jego sylwetkę poznałaby wszędzie. Nigdy go zresztą nie zapomni, nawet jeśli będzie jej dane wieść szczęśliwe życie u boku tego cudownego elfa. Wątpiła w to, ale nadzieja zawsze umiera ostatnia. Złapała Leto za rękaw płaszcza.
– Leto – szepnęła.
Popatrzył na nią zimno. Nie poznawała go. Był jakiś odległy. Cofnęła się o krok, ale zdążył chwycić jej nadgarstek.
– Co… – zaczęła.
– Już czas – powiedział ponuro.
– Czas? Na co?
– Chodź – pociągnął ją w stronę Azarela.
– Leto – poprosiła. – Czy ty chcesz mnie oddać w jego ręce? Po tym… – Urwała. Nie potrafiła dokończyć myśli. To przecież niemożliwe. Kochał się z nią. Był taki… czuły. Taki inny. A teraz tak nagle zmienił zdanie? Jakie właściwie było jego zdanie? Co się dzieje do cholery?
Nie wiedziała.
Leto spojrzał na nią ze złością.
– To nic nie znaczyło! Ułuda – warknął.
Arina poczuła piekące łzy pod powiekami. Zamrugała.
– Nic? – powtórzyła.
– Nic – potwierdził. Straciłem poczucie rzeczywistości. Jakby ktoś na mnie wpłynął… Jakiś… Jakaś…
Nie określił. Zacisnął mocniej palce na jej nadgarstku, patrząc w stronę przełęczy.
– Ale my… możemy… – próbowała zrozumieć.
Leto obrócił się w jej stronę. Wypuścił jej dłoń.
– I co? – zadrwił. – Miałbym uciekać przez resztę życia? Z tobą? Dla ciebie? Rzuciłaś na mnie jakieś swe cholerne czary magu!– Jego wzrok przepełniała pogada. Nie było śladu czułości z minionej nocy. – Jestem Cieniem! Zabójcą! Rozumiesz?
Potrząsnęła przecząco głową, nie chcąc przyjąć do świadomości jego słów.
– Nie wierzę – szepnęła. Łzy spłynęły po jej policzkach. – Nie, to nieprawda… – cofnęła się.
Leto posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. Ale ona przestała się zastanawiać. Coś w jej wnętrzu pękło. Coś nieodwracalnie się rozbiło. Dał jej szansę na szczęście. Dał jej jego namiastkę. I odebrał. Ot tak. Bez zastanowienia. Obróciła się na pięcie, próbując rzucić się do ucieczki. Leto natychmiast ją dosięgnął. Arina nie przypuszczała, że Azarel jest tak blisko. Zauważył ich. Zastygła w momencie, gdy Leto pociągnął ją do tyłu za ramię, obracając tyłem do siebie i przyciskając do ciała.
– Dosyć tego! – warknął.
Nie zdążyła zareagować. Strach zaczynał odbierać jej zmysły. W tej samej sekundzie wyciągnął swój połyskujący, jadeitowy sztylet podrzynając kobiecie gardło.
Ostatni raz zdążyła wziąć nerwowy oddech. Zaskoczenie napełniło jej świadomość. Tańczyło pod czaszką, kpiąc sobie z niej. Poczuła jak jej magia pulsuje, potem iskrzy. Spada na klatkę piersiową wraz z krwią, opuszczającą jej delikatne, umęczone ciało.  Jadeit przeciął nici woli, uwalniając ją o daru magii z jaką się urodziła.
Jeszcze chwila…
Serce łomotało w piesi, niczym zraniony ptak. Trzepotało coraz wolniej i wolniej. Uszy napełniły się szumem. Tym samym, jaki znała. Był jak szum spokojnej rzeki, płynącej tuż za wsią, dzięki której zaznała po raz pierwszy smaku jej obecnego zabójcy. Chyba nie czuła żalu. Nie wiedziała co czuła.
Łzy spłynęły po policzkach. Nie było bólu, ale wiedziała, że umiera. Miała wrażenie, że dotyka po raz ostatni cienkiej linii, która łączyła ją z życiem na tym padole.
Leto upuścił ostrze. Nie była w stanie go rozszyfrować. Zaskoczenie dopadło ich oboje. Ale tylko przez moment, dopóki nie osunęła na ziemię, chwytając za szyję. Krew wolno spłynęła pomiędzy jej białymi palcami. Uklęknął razem z nią, jakby nie wiedział co ma zrobić. Objął kobietę i położył na trawie. Ta delikatnie musnęła jej ciało, rozchwiana popołudniową bryzą.
Arina spojrzała mu w oczy. Zamrugała i kolejna łza potoczyła się po jej bladej skórze, znikając we włosach.
– Dlaczego? – zacharczała.
Nie odpowiedział. Wiedziała, że nie potrafił. Że nigdy nie będzie potrafił.
– Bałeś się miłości? Leto? – mówienie przychodziło jej z trudem.
Ani drgnął. Najwyraźniej szok, w jakim się znalazł, był na tyle silny, że na moment zatrzymał go w miejscu, tak by mógł patrzeć na jej śmierć i nie móc zareagować. Los dawał mu nauczkę. Nie wierzyła, że nie czuł do niej nic. Nawet cienia sympatii.  Przypomniała sobie jego dotyk. Odruchowo uniosła drżącą dłoń, zawahała się i koniuszkami palców dotknęła jego zimnego policzka. Zacisnął zęby, pod skórą mięśnie napięły się jak postronki. Jej magia zaczęła krążyć wokół nich. Małe iskierki wirowały prędko, umykały i blakły…
Chwycił jej dłoń, zanim opadła. Ucałował jej wnętrze.
– Uciekaj – wyszeptała ostatkiem sił.
A potem było już tylko oślepiające światło, które spowiło całą wioskę, jakby obwieszczało światu, że coś się skończyło.Koniec.
Korekta i edycja: Stagerlee.
Treść: A.M.CH.
This entry was posted in Fantasy, Mój świat and tagged , , , , by A.M. Chaudière. Bookmark the permalink.

About A.M. Chaudière

Ruda z wyboru, buntownik też z wyboru. Utopiona w fantasy, zakochana w słowach… Pasjonatka prawdziwego piękna. Fanatyczka pachnącego kwiecia i dobrej herbaty, tej czarnej. Autorka. Kocha życie tak bardzo, jak nienawidzi. Ceni święty spokój i poprawnych politycznie ludzi, szaleństwem nie gardzi. Słowem – architekt. Robienia, nic nierobienia, życia. A przede wszystkim niemożliwych zwycięstw.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.