Nathalie. Opowiadanie w realiach “Niewolnicy” (tom II).

“Cause you gotta look her in the eye
and you gotta love your way of life
cause you gotta guilty, filthy soul
don’t ya know its out of your control”

http://www.youtube.com/watch?v=z1f-8yWhLzw
Nie ma to jak wstęp do opowiadania :D

Wasza A.M.CH., czyli ja (nie mylić z innymi :P) napisała opowiadanie. Znów. Wejdzie mi to w nawyk :D
Tym razem pisane dla rozrywki. Na życzenie pewnej panny, która ujęła to tak: “Rozumiem, że najpierw podarujesz mi nieziemski seks, a potem uśmiercisz?”

Tym słowom oprzeć się nie mogłam :D

Tak powstała “Nathalie”.
Opowiadanie krótkie i erotyczne, bo to jednak seks pełni tam główną rolę. Dlatego kto nieletni – niech się czuje ostrzeżony :D
A w dodatku, według mojej uroczej korektorki (mądrzy się domyślą ^^) infantylne :P Ale takie być miało. Proste, lekkie, błahe, seksualne… Może wyszło, może nie – sprawdźcie sami :P

Ciekawostka.
Tekst przeniesie Was poniekąd do realiów N2. Kto czytał jedynkę, być może się zorientuje. Nie uściślę ram czasowych, nie określę niczego innego. Scena, w którą wejdziecie, będzie w tekście w drugiej części, tylko nieco zmieniona. Odczucia i myśli bohaterów, ich zachowanie, itp. są niemal identyczne.
A i nigdzie indziej nie uświadczycie punktu widzenia Severia :D
To dla Ciebie, Nat ;)

Zapraszam do czytania ;)

 

 Nathalie

Levi rozejrzał się po zadymionym pomieszczeniu. Lubił to miejsce. Jako jedno z niewielu w Adharze miało swój specyficzny klimat. Ciężkie, dębowe stoły, niemalże nieheblowane, takież same bele pod bielonym sufitem oraz filary. Wygodne, skórzane sofy porozstawiane w wybranych kątach wręcz nęciły strudzonych przybyszy, a szeregi barowych stołków umiejscowionych wzdłuż imponującej swą długością lady, zachęcały do spędzenia przy dobrym napitku nawet kilku godzin. Oko dodatkowo cieszyły ładne barmanki, o kobiecych kształtach – nie tych przesadnie wychudzonych, a serwowane jedzenie było proste, ale za to wyborne. Magowie szukający chwili zapomnienia tu właśnie ją znajdywali. Tu też można było skryć się przed światem, zapomnieć o obowiązkach, darować sobie troski i po prostu być. Zanurzyć się we wszechobecnym gwarze, przestać myśleć. Obserwować ludzi pogrążających się marazmie. Jakby karczma miała jakieś magiczne właściwości otumaniające, pozwalające złapać oddech od codzienności często trudnej do zniesienia w Nowym Świecie.

Po to właśnie przyszedł tu Severio. A Levi, jako jego dobry przyjaciel podążył za nim, wspaniałomyślnie chcąc mieć go na oku. Niestety to nie uchroniło ich obu przed… upiciem się. Severio ostatnimi czasy był trudny w pożyciu. Bardziej chimeryczny, srogi jako dowódca, momentami wybuchowy. A wszystko przez kobiety. Sól nowej ziemi i niekiedy sól w oku kochającego mężczyzny. W przypadku jego przyjaciela, chodziło tylko o jedną kobietę. Tą wybraną. Rzekomo jedyną. Ale i niepewną. Bo jakże można walczyć z przeznaczeniem? Nie można. Ono zawsze znajdzie drogę. I od jakiegoś czasu nieustannie otrzymywali tego świadectwo.
Arina – skaranie boskie.
Uparta, odważna, niefrasobliwa. Ostatnia przypadkowa niewola ją zmieniła, a zmiany te unaoczniały się stopniowo. Nie każdy je dostrzegał. Levi tak. Severio także. Sama Arina była ich świadoma. Tym tłumaczyli niektóre jej niekonwencjonalne zachowania. Jak owo minione zdarzenie – potraktowanie swego wybranka Wilczym Tojadem. Dlaczego? W imię czego? Dla ochrony? Dobre sobie! Jak można ochronić maga wiążąc mu moc?! A może po prostu ujawniała się jej natura. W końcu była Veilleur. A Veilleur, nie należeli do ułożonych magów, tylko nie każdy o tym wiedział.

Levi westchnął i upił łyk gomsu. Zerknął na przyjaciela. Severio opierał się plecami o ladę. Od niechcenia przeskakiwał niemalże nieobecnym wzrokiem od jednej przechodzącej osoby, do drugiej. Z jego twarzy zniknęła codzienna zaciętość. Pozwolił sobie na odpoczynek, to było widać. Ciemne oczy na nikim nie zatrzymywały się dłużej. Nic nie przykuwało jego uwagi. Inna sprawa, że wyglądał jak siedem nieszczęść. Kilkudniowy zarost, wyświechtana, rozpięta pod szyją koszula, miejscami wyłażąca ze spodni, rękawy podwinięte do łokci, niedbale związane na karku włosy… Jakby nie ten sam mag. Albo ten sam, tylko że w kiepskim stanie. Bez swojej magii był taki ludzki, taki bezradny.

Severio odchrząknął.
– Mogę wiedzieć, do jakich doszedłeś wniosków gapiąc się na mnie?
– Ja? – Levi zamrugał.
– Nie zachowuj się jak podlotek. Wiem, że nie możesz mi się oprzeć, gdy jestem w takim stanie.
Levi rozchylił usta w zadziwieniu, po czym wybuchnął śmiechem, rozlewając przy tym sporo gomsu.
– Dobre! – parsknął. – Nie jesteś w moim typie, stary! Za dużo wystających kości – wyjaśnił.
Severio prychnął cicho. Wbił w niego przenikliwe spojrzenie, w którym czaiło się… rozbawienie.
– Spójrz dyskretnie na prawo, Levi – powiedział tonem, jakby rozmawiali o pogodzie, lecz owe rozbawienie w jego oczach zastąpiła czujność. – Staraj się nie zwrócić jej uwagi.
– Jej? – Levi, nadal się śmiejąc, celowo wypuścił kufel, który z brzdękiem upadł na drewnianą podłogę. Resztka gomsu popłynęła pod nogi przechodzących, ale samo szkło się nie stłukło. Dobra magiczna robota, pomyślał.
– Cholera! – zawołał na głos. – Więcej nie pijesz – pogroził przyjacielowi, po czym zeskoczył ze stołka, aby podnieść zgubę.
Natychmiast obok niego pojawiła się jedna z karczemnych dziewek.
– Ja to zrobię, panie – powiedziała, nachylając się i uprzedzając go.
Levi z trudem oderwał wzrok od jej pokaźnych rozmiarów piersi i rzucił okiem w prawy kąt sali. Ukradkiem odszukał wspomnianą kobietę. Stała wyprostowana, oparta o ścianę przy schodach prowadzących na piętro, ignorując zamieszanie jakie wokół siebie narobił. Z niesfornością w oczach i zawadiackim uśmieszkiem błądzącym na ustach wpatrywała się w Severia. Nie od razu skojarzył, co takiego zwróciło uwagę jego z lekka podpitego przyjaciela. Obrzucił wymownym spojrzeniem usłużne dziewczę, obdarzając ją jednym ze swych zaczepnych uśmiechów, po czym, wywoławszy rumieniec na jej policzkach, wyprostował się i usiadł.

– Na czyich usługach? – spytał.
– Nie wiem – odparł Severio. – Ale jestem w stanie się dowiedzieć.
Levi popatrzył na niego spode łba.
– Ty? Przecież jesteś pijany.
Severio oderwał wzrok od nieznajomej. Wbił uważne spojrzenie w Leviego.
– Pijany?
– Nie zaprzeczysz. Tyle gomsu ile wypiliśmy, położyłoby niejednego. A obecnie nie możesz niwelować skutków upojenia alkoholowego…
– Pomyślałeś może, że nie chcę ich niwelować? Czyż nie mogę po prostu… dać się ponieść emocjom?
Levi zamrugał z niedowierzania.
– Ponieść emocjom? Ty? Dowódca jednego z najpotężniejszych oddziałów Gwardii Akademii? I co chcesz zrobić? Chyba nie…
Mag wzruszył ramionami i zsunął się ze stołka.
– Nieważne, Levi. To wszystko jest nieważne.
– Ale to najemniczka! – warknął, usiłując go powstrzymać. – Nawet się nie obejrzysz jak wbije ci nóż w plecy!
– Najemnicy są ludźmi – zauważył Severio, ruszając w jej kierunku.
Levi, chcąc nie chcąc, zmusił się do pójścia z nim.
– Chciałbym zauważyć, że ty w tejże chwili również jesteś jak człowiek.
– Nie tak bezbronny, jakby się mogło wydawać – uciął dyskusję.

Levi odetchnął głęboko. Nie, żeby się bał tej kobiety. Miał swoją magię. Lękał się raczej o przyjaciela i jego nieprzewidywalność w danej chwili. Domyślał się, co chce zrobić i tylko w ten sposób był w stanie wyciągnąć z niej informacje. Chyba, że polowała na któregoś z nich… potrząsnął głową. Utkwił w nieznajomej ostrzegawcze spojrzenie. Wydawała się być niewzruszona.

Severio podszedł do niej i bezczelnie oparł się obok, po czym założył ręce na piersi. Uśmiechnął się szelmowsko. Levi zaś kaszlnął, jakby coś utkwiło mu w gardle.

– Levi, przyjacielu – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu – mógłbyś zamówić nam dolewkę? Sądzę… – zawieszając głos, spojrzał na wpatrującą się weń kobietę – że poradzimy sobie bez ciebie… – Odepchnął się od ściany, oparł jedną dłoń tuż nad jej głową , tak że zasłonił jej drobną sylwetkę swoją. Nachylił się przy tym z lekka ku niej. – Tak – mruknął. – Bez wątpienia sobie poradzimy.

Levi parsknął głośno, ale nie miał wyjścia. Czegokolwiek by nie planował jego dowódca, on musiał wykonywać rozkazy, a ostatnie polecenie zakrawało właśnie pod rozkaz. Gwardziści nie mieli przerw w służbie nawet w Akademii. Nie w tych czasach. Wrócił zatem niechętnie do baru. Jedyne, co mógł uczynić, to obserwować ich z oddali.

Dziesięć minut później nadal stali w tym samym miejscu. Rozmawiali, aczkolwiek ich słowa pochłaniał wszechobecny gwar, toteż Levi nie był w stanie wychwycić znaczenia żadnego z nich. Nie dostrzegał także wyrazu twarzy kobiety. Widział tylko jej jasnoszary płaszcz ze złotymi lamówkami, tak długi, że ciągnął się po ziemi. A także burzę lekko rudawych włosów i noże do rzucania przypięte u szerokiego pasa okalającego jej szczupłą sylwetkę, jakże niepozorną. Niewątpliwie w swoim arsenale posiadała jeszcze inną broń, lecz o tym wolał w tej chwili nie myśleć.

– Cholera, Severio! – zaklął i zerwał się z miejsca, gdy zobaczył, że jego przyjaciel zamierza odejść.
Severio, jakoby nieświadomy niebezpieczeństwa, ujął dłoń kobiety i pociągnął ją za sobą na górę. Poddała mu się bez oporów. Nie dziwota! Jego przyjaciel miał obecnie wygląd łajdaka, a najemniczki raczej nie gustowały w grzecznych chłopcach. No i tyle go widział!
– Cholera! – zaklął raz jeszcze, uderzając otwartą dłonią w ladę. Wypolerowaną powierzchnię na ułamek sekundy pokryły cieniutkie pęknięcia, by zaraz zniknąć pod wpływem jego magii.
Rozdrażniony, zaczął krążyć u podnóża schodów w tę i z powrotem, nie bardzo wiedząc, co począć. Najrozsądniej było po prostu zaczekać. Severio nie dałby się tak łatwo zabić. Potrafił walczyć bez magii. Tylko co tym razem zamierzał?!

Severio cicho zamknął drzwi od pokoju na piętrze. Czuł się jak tania dziwka. Ale właśnie tak chciał się czuć. Nigdy się tak nie zachowywał, dawno miał za sobą lata zalotów. Była przecież Arina. Jego ukochana, która wbijała mu nóż w serce. Umyślnie czy nie – bolało. Nie miał w zwyczaju rozczulać się nad sobą, wiedział że tak będzie. Nie był jej przeznaczony i żadne słowa i czyny nie mogły tego zmienić. Balansował na krawędzi. Nie miał pewności, czy zdoła udźwignąć również walkę z przeznaczeniem.
W tej chwili nie chciał niczego dźwigać. W tym momencie chciał ciała obcej kobiety, i zamierzał spełnić swoją zachciankę.

– Dlaczego to robisz? – spytała cicho, głosem niepasującym do cichego mordercy. Była tak pozornie krucha i delikatna. Pozornie, ponieważ wiedział, że gdyby przyszło mu z nią walczyć, z trudem by ją pokonał. A może nie…
– Czy to ważne? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Podszedł do niej.
– To zależy – odparła.
– Od? – Położył dłonie na jej biodrach i przyciągnął do siebie.
– Od tego, jak bardzo ją kochasz.
Severio znieruchomiał. Wbił w nią uważne spojrzenie.
– To widać – powiedziała, kładąc dłonie na jego piersi.
Uśmiechnął się lekko i nachylił ku ustom nieznajomej.
– Wszystko jest dozwolone – szepnął. – Nikt nikogo nie niewoli. A miłość? Miłość jest najważniejsza, ale toleruje to czego nie widzi. Dla dobra… W imię…
– W imię…? – musnęła jego wargi. Objął ją ciaśniej. Westchnęła.
– W imię – powtórzył, przesuwając kciukiem po jej policzku. – Wymyśl sobie powód. Zawsze się jakiś znajdzie.
– A jaki jest twój?
– W imię lepszego jutra. W imię dobrego samopoczucia. W imię ocalenia. W imię wewnętrznej wolności. A nawet w imię nauki.
Najemniczka zaśmiała się cicho. Wplotła palce w jego włosy.
– W imię nauki. Podoba mi się – mruknęła.
– Nieważny jest powód. Ważne jest tu i teraz. Zostawmy jutro. Jutro samo o siebie martwić się będzie. A to, co wydarzy się w tym pokoju… W tym pokoju pozostanie. Między nami. Tylko. Tajemnice…
– …czynią życie ciekawszym – dokończyła za niego. – Nic nie jest prawdą. Wszystko jest dozwolone. Zatem…

Urwała, gdy ją pocałował. Nie był ślepy, ani głupi. Dostrzegał inne kobiety i ich walory. Znał siebie oraz swoje pragnienia. Ona była jego pragnieniem na tą jedną chwilę. Smakowała wybornie. Solą, tequilą… Jej usta z rosnącą natarczywością domagały się pieszczot.  Warknął cicho. Niedelikatnie oparł ją o ścianę i doń przycisnął. W jej oczach zapłonął ogień zadowolenia. Uśmiechnął się i znów ją pocałował, zachłannie, mocno. Odpowiedziała tym samym. Czuł jej pewne dłonie pozbywające się jego koszuli. Rozgorączkowane palce usiłujące odnaleźć niewiadome, błądzące, wywołujące przyjemny dreszcz.

Severio zrzucił jej płaszcz na podłogę w tym samym momencie, w którym uporała się z jego koszulą. Wylądował z głuchym łoskotem, wiedział dlaczego. Spojrzał na nią przelotnie. Uśmiechnęła się wyzywająco. Pokręcił głową rozbawiony, ale nie dała mu nic powiedzieć. Na powrót przyciągnęła go do siebie. Wyprężyła się, kiedy przeniósł pocałunki na szyję. Sama rozwiązała okalający jej kibić pas naszpikowany bronią białą. Została w obcisłych spodniach i cienkiej koszulce, nie pozwalającej na ukrycie czegokolwiek, włącznie z jej drobnymi, kształtnymi piersiami.

Mag doskonale wyczuwał szybkie bicie serca nieznajomej, jej ciepło i narastające pożądanie. Wsunął dłonie pod cienki materiał. Natychmiast zwinnie pozbawił kochankę górnej części odzienia. Przejechał palcami wzdłuż jej żeber zatrzymując się na kształtnych pośladkach, i uniósł ją w ramionach. Momentalnie oplotła go udami. Przeszedł razem z nią w stronę stojącego w rogu pokoju łóżka, po drodze drażniąc zębami jej sutki.  Jęknęła cicho i wbiła paznokcie w jego plecy. Ułożył ją na materacu. Z niecierpliwością, nie przerywając pieszczoty, począł pozbywać się spodni. Najpierw jej, później swoich, w tak szybkim tempie, że nie zdążyła zmienić pozycji, a on mógł przyjrzeć się jej drobnemu ciału.

Uśmiechnęła się, pochwyciwszy wyraz jego oczu. Była piękna i świadoma własnych atutów. Szczęście, że również w tym momencie bezbronna… pozornie. Wyciągnęła dłoń w zapraszającym geście. Jakoby już nie klęczał między jej nogami…
Severio skorzystał z zaproszenia. Nie myślał o niczym innym, nie pozwolił sobie na to. Czuł ją całym sobą. Jak się pręży prosząc o spełnienie. Jak się do niego dostosowuje. Jak pożąda tego samego. Przez chwilę przyglądał się jej twarzy, rozchylonym ustom, zarumienionym policzkom, błyszczącym z podniecenia oczom. Oddychała głęboko, usiłując powstrzymać żądze, tak doskonale uwidocznione w jej spojrzeniu. Wyciągnął lewą rękę, splótł jej obie dłonie tuż nad jej głową i unieruchomił. Uniósł kąciki ust w uśmiechu, który równie dobrze mógłby być ostrzeżeniem. Ona była słabsza. Była zależna od jego kaprysów. Oboje to wiedzieli.
Nachylił się nad nią, delikatnie musnął ustami jej rozchylone wargi, by w tej samej sekundzie wbić się w nie z taką pasją, że aż stłumiła krzyk rozkoszy. Drugą rękę przesunął wzdłuż jej ciała, wywołując tym dreszcz. Dreszcz u kobiety, której nie znał, a którą właśnie poznawał od strony, od której zazwyczaj się nie zaczyna. I to było w tym wszystkim najlepsze. Czuł się jak ostatnia szuja. Ba! Był w tej chwili ostatnią szują. I było mu z tym niewiarygodnie dobrze.

Severio wsunął dłoń pod nią, chwycił mocno jej pośladek i uniósł ku sobie. Nieznajoma ciasno objęła jego biodra udami, a on z całą mocą lędźwi wszedł w nią. Jęknęła ponownie z rozkoszy, nie z bólu. Tego właśnie chciała. Tego pragnęli oboje. Poczuł jak zalewa go fala gorąca. Żądzy. Przestał się powstrzymywać. Wypuścił jej dłonie, by nie uszkodzić nadgarstków. Oparł się mocno tuż obok i zaczął poruszać się w niej rytmicznie i z pasją. Dziewczyna odchyliła głowę do tyłu, by złapać oddech. Obejmując go ramionami, wyprężyła się. Liche łózko zatrzeszczało w posadach.

Nathalie.

Takie było jej imię. Kochał się właśnie z nieznajomą Nathalie, o brązowych, nieco rudawych, długich włosach, jasnym wyzywającym spojrzeniu, i buńczuczności godnej pozazdroszczenia. Jej oczy… jej oczy były wyjątkowe. W odcieniach szarości i zieleni, niby zwykłe, ale równocześnie niespotykane. Złota obwódka wokół źrenicy jarzyła się jakby własnym blaskiem. Nęciła. A ona – krucha, bezwzględna morderczyni, poddawała mu się bez szemrania. Jemu. Dowódcy jednego z najpotężniejszych Dobrowolnych Oddziałów Gwardii Akademii Morza Deszczów.

Natalie jęknęła ponownie, gdy jeszcze bardziej się w nią zagłębił, chociaż wydawało się to już niemożliwe. Czuł każdy jej ruch pod sobą, każdy skurcz mięśni i sprawiało mu to niebywałą przyjemność. Chciał spełnienia z tą kobietą, tak bardzo, że przestał myśleć o czymkolwiek. Oderwała go od rzeczywistości. Kiedy przyspieszył, szybkim ruchem przesunęła dłonie wzdłuż jego ciała, złapała go w pasie i ze zwinnością drapieżnika przekręciła się tak, by znaleźć się na nim. Pozwolił jej na to. Zgodził się, by przejęła nad nim kontrolę. Nachyliła się, odcisnęła na jego wargach namiętny pocałunek i obrzuciła przelotnym, błogim spojrzeniem, po czym wyprostowała się gwałtownie, odchylając do tyłu. Severio stłumił jęk. Przytrzymał jej biodra i podał się jej woli. Woli najemniczki, która z łatwością mogłaby go w tym momencie pozbawić życia. Ale nie zrobiła tego. Ofiarowała mu coś, do czego oboje dążyli. Spełnienie w ramionach nieznajomego.

Czując, że dziewczyna dłużej nie wytrzyma, mag wyprostował się, objął ją i przycisnął do materaca. Jego ruchy były gwałtowne i pewne. Chciał mieć tu ostatnie słowo. Krzyknęła, kiedy spazmatyczny orgazm wstrząsnął jej ciałem i zaraz potem umilkła. Chwilkę później zamknął jej usta pocałunkiem. Dostał to, czego pragnął.
Objął ją i pozwolił, by się do niego przytuliła. Tak zwyczajnie. Czule. Zgodził się, by pozostała kruchą kobietą, którą wewnętrznie była. Każda kobieta, jakichkolwiek by nie przybrała masek, czegokolwiek by nie dokonała i kimkolwiek by nie była – była krucha. Delikatna.
A oni? Severio i Nathalie. Prawdopodobnie nigdy już się nie spotkają. A może spotkają się za rok, w tym samym miejscu, o tej samej porze, by na tę jedną chwilę urzeczywistnić łączącą ich tajemnicę. By owa tajemnica na krótki, kradziony moment przestała być tajemnicą.

– Tyle czasu! – wrzeszczał Levi. – Tyle cholernego czasu zabawiałeś się z zabójczynią na pięterku jak jakiś… jakaś męska dziwka!
Severio zmierzył go wzrokiem i zarzucił płaszcz. Bez słowa ruszył do wyjścia, chyba tylko dlatego, by nie stłuc przyjaciela za niewyparzony język. Dziewczyny nigdzie nie było widać. Zapewne została na górze i Levi z wielkim trudem powstrzymał się przed pójściem tam i zabiciem jej. Nic by to nie dało. Była najemnikiem, a oni chcieli wiedzieć na czyich usługach.

– Dowiedziałeś się chociaż czegoś? – spuścił nieco z tonu.
– Być może.
 Tak, zapewne tego, jak dobra jest w łóżku, pomyślał Levi. Nie ważył się jednak wypowiedzieć myśli na głos. Pieprzone problemy z kobietami! W najbardziej twardych mężczyznach wyzwalały nieprzewidywalne reakcje.

Na zewnątrz świtało. A to znaczyło, że Severio zabawiał się z nią przez resztę nocy. Pięknie… Już widział te czarne chmury, które niewątpliwie nad nimi zawisną. Jakoś nie potrafił uwierzyć w szczęśliwy zbieg okoliczności, że wszystko zostanie w tej karczmie. W innym wypadku by w to nie wątpił. Severio nie należał do mężczyzn, którzy chwalili się łóżkowymi podbojami, zwłaszcza, że miał wiele do stracenia. Niemalże wszystko. Ale coś tu było nie tak, tylko nie potrafił dojść do tego – co?!
Do Akademii dotarli po godzinnym marszu. Nie zabierali ze sobą koni, ponieważ Adhara nie była daleko, a oni mieli wracać „po pijaku”, jakby to określiła Catarina, wciąż u nich goszcząca. Oczywiście w jeździe konnej to nie przeszkadzało, ale… Po co kusić los? Jeszcze koń by się postawił. Koń Severia. W końcu to klacz.

Akademia spała. Prawie. Poruszenie na głównym dziedzińcu sprawiło, że Levi poczuł nieprzyjemne ukłucie… Minęli fontannę i zatrzymali się przed schodami do głównego budynku. W niewielkim oddaleniu żywo rozmawiało ze sobą kilka osób.

– Sev… – mruknął Levi. – Czy ty widzisz to, co ja widzę?
Severio milczał. Levi zerknął na niego. Mięśnie miał napięte, wzrok skupiony, a w oczach…
– Sev… – zaczął Levi, ale Beniamin odwrócił jego uwagę.
– Bracie! – zawołał, podchodząc. – Dobrze cię widzieć, musisz kogoś poznać. Chodź. – Uściskał go krótko i pociągnął za sobą w stronę grupy.

Levi dłużej zwlekać nie mógł. Obrzucił zdumionym spojrzeniem zgromadzonych. Arina Veilleur – magiczka, ostatnimi czasy wielce nieprzewidywalna. Azarel – mag Aszarte, którego już dawno nie powinno tu być. Wszak wrogowie nie bratają się ze sobą na wieczność. Yanni iluzjonista, Jasper – sekretarz i jeden z najlepszych wojowników, Catarina Adrianova – legendarna wampirzyca i nawet Sarla – ich czołowy medyk. Ach i Beniamin – Jego Ekscelencja… po co? A do tego… Tajemnicza nieznajoma. Stała z założonymi rękami i wpatrywała się ze skupieniem w Severia, który zachowywał kamienną twarz.
Zielarz podszedł do nich, tłumiąc westchnienie.
– Co się dzieje? – spytał, chociaż lękał się tej odpowiedzi jak mało czego. Albo może raczej jej następstw. Arina cofnęła się o krok. Sarla ją przytrzymała. – Co? – powtórzył z naciskiem Levi.
– Szczerze powiedziawszy to… nie wiemy – rzekł Beniamin, przywódca Akademii.
– Mamy przypuszczenia dotyczące omamów Ariny – powiedziała Sarla – ale to wciąż są teorie.
– Nie tylko Arina ma omamy – przypomniał jej Severio.
Podszedł do swojej ukochanej, która cofnęła się kolejny krok. Nie spuszczała wzroku z najemniczki.
– Nieistotne – Beniamin machnął ręką. – Wiemy kto i co je wywołuje, dlatego ściągnęliśmy pomoc – wskazał na nieznajomą. – Poznajcie Nathalie Ross, najemniczkę. Jedna z najlepszych na usługach Akademii.
– Co takiego?! – wyrwało się Leviemu.

Arina posłała mu zdumione spojrzenie, przeniosła wzrok na Severia, przejechała niedbale palcem po jego policzku… i zacisnęła dłonie w pięści.
– Chyba nie trzeba ich przedstawiać, wasza Ekscelencjo – warknęła.
Zebrani utkwili w niej oczy, a ona cofnęła się o kolejnych kilka kroków. Jej magia srebrzystymi iskrami zaczęła krążyć wokół niej.
– Arino, co…
– A jednak nie kłamali… Miałeś wystarczająco dużo czasu, prawda? – spytała Severia.
– Ale jak…? – Levi przystanął przy przyjacielu. – Jak? – powtórzył i umilkł, gdy odpowiedź sama mu się nasunęła.

Była tak banalna. Żaden z nich tego nie przewidział. Jak? Severio miał wstrzymywaną moc, a co za tym szło… nie mógł zablokować umysłu. Poprzez ten przypadkowy dotyk, mogła dowiedzieć się wszystkiego, czego dowiedzieć nigdy się nie miała. I najwyraźniej skorzystała z okazji.
Arina uwolniła uderzenie magiczne w tym samym momencie, w którym Levi podniósł tarczę obejmującą i jego i Severia. Ale pomylił się. Pomylił się sromotnie. Nie celowała w nich. Celowała w Nathalie. I trafiła.

Powietrze zawirowało od jej mocy. Pozostali się przegrupowali. Beniamin chwycił ją za ramiona, lecz nie było to konieczne. Arina nie zamierzała ponawiać ataku. Nathalie przeleciała przez dziedziniec i z impetem uderzyła o bruk, który momentalnie się roztrzaskał. Zaskoczona, nie miała szans się obronić. Nie mogłaby. W starciu z magią Ariny była niczym kukiełka w teatrze mściwego aktora. A Arina wyjątkowo uformowała uderzenie pasywne, łącząc je z żarem gniewu – uderzenie śmiertelne dla człowieka. W jednej sekundzie odebrała jej oddech, wzrok, słuch, węch. Zablokowała odczuwanie i wszelakie reakcje, wypalając jej przy tym wnętrzności przenikającą do organizmu potęgą mieszanej magii. Mocy magów Akademii i Aszarte. Jedno trzeba było jej przyznać. Przez ten czas sporo się nauczyła i potrafiła tę wiedzę wykorzystać stosownie do nadarzającej się okazji…

Arina strząsnęła z ramion dłonie Beniamina i podeszła do Severia. Wpatrywali się w siebie przez nieskończenie długi moment, po czym niespodziewanie przytuliła się do niego. Ale tylko na chwilę. Gdy się odsunęła, na jej ustach majaczył cyniczny uśmiech.
– Blef to sól życia – szepnęła. – Gdy blefujesz, rób to dobrze.
Patrzyła na niego przenikliwie jeszcze przez ułamek sekundy, po czym obróciła się na pięcie i odeszła.
Na dziedzińcu zawrzało. Większa część zebranych magów pospieszyła za Ariną. Severio stał osłupiały, jakby przyrósł do ziemi. Natomiast Beniamin zaczął wydawać dyspozycje.
– Zajmij się nią, Catarino – polecił. Zaraz potem zniknął w głównym budynku.

Levi obrócił się. Spojrzał na wampirzycę, wolno zmierzającą ku najemniczce. Przeniósł wzrok na Severia i znów zwrócił się ku kobiecie. Widział jej jaskrawożółte spojrzenie. Wiedział co to oznacza. Ale nie miało to już żadnego znaczenia.

Catarina Adrianova z uśmiechem na ustach przyklękła przy niemalże wgniecionej w bruk Nathalie Ross. Dziewczyna z trudem uchyliła powieki.
– Wiedziałam, że żyjesz – szepnęła wampirzyca. – Dobrze. – Przejechała chłodnym palcem po pokrwawionym policzku nieznajomej. – Przydasz mi się. Jako wampir.

Uśmiechnęła się szyderczo, ukazując nieskazitelnie białe, ostrze niczym ościenie kły, po czym z szybkością nieuchwytną dla ludzkiego oka nachyliła się i wgryzła w pulsującą żyłę na szyi dziewczyny.

Nathalie Ross czekała trudna przyszłość.

 

Autor A.M. Chaudière.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
https://www.facebook.com/A.M.Chaudiere

This entry was posted in Fantasy, Inne, Mój świat and tagged , , , by A.M. Chaudière. Bookmark the permalink.

About A.M. Chaudière

Ruda z wyboru, buntownik też z wyboru. Utopiona w fantasy, zakochana w słowach… Pasjonatka prawdziwego piękna. Fanatyczka pachnącego kwiecia i dobrej herbaty, tej czarnej. Autorka. Kocha życie tak bardzo, jak nienawidzi. Ceni święty spokój i poprawnych politycznie ludzi, szaleństwem nie gardzi. Słowem – architekt. Robienia, nic nierobienia, życia. A przede wszystkim niemożliwych zwycięstw.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.