Proza (życia)

Już sam tytuł z grubsza sugeruje, o czym będzie ten mikrowpis.

Czy to blokada twórcza? Niekoniecznie. Prozaiczny brak czasu. Ale myślę o tej witrynce i zaglądam tu. Nic nie obiecuję, ale…

“Międzyczasowiec” fragment

Czekali przyczajeni w wilgotnej szarości bramy. Kiedyś był to tętniący życiem kawałek stolicy, zamieszkały głównie przez bogate żydowskie rodziny. Dlatego nic dziwnego, że teraz okolica wyglądała jak wymarła. Co lepsze mieszkania zajęli ludzie związani z nową, okupacyjną władzą, inne stały głucho zabite deskami, daremnie oczekując na powrót właścicieli, przymierających z zimna, głodu i chorób w obozach koncentracyjnych. Pozostali przy życiu mieszkańcy przemykali się do domów chyłkiem, nie interesując się niczym poza własnym przetrwaniem i drżąc na każdy podejrzany odgłos z ulicy. Jedynym ich celem było odnalezienie schronienia przed posępną rzeczywistością. Tędy przebiegała umówiona trasa transportu kosztowności. Wybrali z Lepke to miejsce nie bez powodu. Nie było zbyt często patrolowane przez żandarmerię ani inne służby, ruch był tu dużo mniejszy niż na pozostałych ulicach w centrum. Za Witkiem żarzący się pulsująco ognik papierosa świadczył o obecności jeszcze jednej osoby skrytej w przejściu. Należał on do Jontka Cepery, górala spod Nowego Targu, który podobnie jak Kopecki był Volksdeutschem zamieszkałym od niedawna w Warszawie. W ramach wymyślonej przez Niemców nowej struktury społeczeństwa podbitych narodów, tworzono tak zwany Goralenvolk, czyli stowarzyszenie starające się udowodnić, że Podhalańczycy są potomkami ludów germańskich i zostali spolonizowani wbrew więzom krwi z braćmi z zachodu. Akcja ta nie odniosła zbyt wielkiego sukcesu, ale i tak kilka tysięcy ludzi dało się skusić wizji łatwiejszego życia z obywatelstwem Rzeszy. Jednakże jedną sprawą jest papier ze swastyką i dodatkowa racja żywnościowa, inną walka ze swoimi pod sztandarem SS. Gdy zaczęto tworzyć taką formację na Podhalu wielu odmówiło wstąpienia, salwując się ucieczką przed powołaniem do wojska. Jontek wybrał stolicę, a po przedarciu się tutaj pod przybranym nazwiskiem zaczął zarabiać na chleb tym, co umiał najlepiej – napadami, złodziejstwem i walką na pięści. Witek lubił go za szczerość i poczucie humoru, a najbardziej cenił pewność, że nie nawali w robocie. Charakteryzująca Jontka rubaszna ociężałość umysłu bardzo ułatwiała ich wspólną pracę. Jak się umówi, tak zrobi i nic mu w tym nie przeszkodzi. Każda zmiana sytuacji powodowała u niego żmudny proces myślenia, dlatego w akcji nigdy nie zawiódł – po prostu nie myślał, tylko wykonywał. Nieco większe obawy miał Witek co do majaczącego w bramie naprzeciwko innego szarego cienia. Był to Krzysztof – niski, chudy człowiek, wyrzucony z Armii Ludowej komunista, który naraził się tym, że nieco zbyt krytycznie wyrażał się o sponsorującym ten ruch podziemia Związku Radzieckim i musiał przymusowo odejść od swoich towarzyszy. Prześladowana za rządów sanacyjnych Komunistyczna Partia Polski została rozwiązana przez kontrolowany przez Stalina Komintern w 1938 roku, a monopol na szerzenie marksizmu przejęli bolszewicy i każdy komunista, któremu się to nie podobało, mógł tylko pozostać na marginesie politycznych wydarzeń i modlić się do Boga, w którego nie wierzy, żeby nie znalazł się na terenach kontrolowanych przez Sowietów. Krzysztof pochodził spod Lublina i wiele słyszał o sprawiedliwych rządach ludzi pracy za Bugiem po 1939. Dlatego wolał swoją prywatną wojenkę z wszystkimi niż pomoc w walce ludziom, którzy tak wypaczyli słuszność idei Marksa. Witek cenił go za sprawność i profesjonalizm wykazywany we wspólnych przedsięwzięciach, Krzysztof umiał zarówno dobrze udawać uprzejmego bawidamka i erudytę, jak i podciąć gardło człowiekowi w kawiarni pełnej ludzi i zniknąć niezauważony. Problemem pozostawał jego komunistyczny stosunek do pieniędzy – nie pragnął ich, uważał je za burżuazyjne narzędzie zniewolenia, dlatego nie kwalifikował się do kategorii biznesmenów, których nie interesują poglądy, a jedynie portfel. Tym samym jego zachowanie w krytycznej sytuacji było niewiadomą.

– Jedzie, ha? – Jontek usłyszał hałas nadjeżdżającego samochodu. Witek, który był na stanowisku obserwacyjnym zaprzeczył widząc, że to jeszcze nie Lepke.

– Harnaś, a jak komunista się spitra, to co? – Jontek nie cierpiał Krzysztofa i miał o nim jak najgorsze zdanie. Krzysztof nie zostawał mu dłużny.

– Krzysztof nie zawiedzie, bez obaw. Martw się o swoją robotę. Pamiętasz jak masz strzelać? Byle nie w opony. Wóz ma po wszystkim dalej pojechać.

– Hej, bydom dutki, to bydzie dobrze. A i tak ci godom, tyn lejbucek komunista cuś psełonacy.

– Cicho siedź! Drzesz się jakbyś był na hali pod Giewontem. Z tą góralską gadką cię tu każdy zapamięta, a my się nie możemy rzucać w oczy.

– Zabocyłem, byda milceć kiej utopec.

Ale nie zamilkł, po chwili z ciemności bramy rozległo się ciche nucenie na melodię Hań, tam pod turnią.

– Cisza, do cholery. Jedzie – syknął Witek i machnął ręką tak, żeby Krzysztof zobaczył znak po drugiej stronie.

„Arisjański fiolet. Cisza” Pola Pane.

mt-b002_

 

 

Tym razem opowiem Wam o czymś bardziej z science fiction. Lubicie kosmos?
Ja lubię.
Pola lubi.
Bo kto nie lubi? ^^
A jeśli chodzi o życie gdzieś tam… Chciałabym wiedzieć, ale tylko wiedzieć, bo mi się prawie jednoznacznie ta myśl z zagładą kojarzy. :D 

Pola pokazuje te dobre strony współdziałania między… Międzyplanetarnego? :D 
Sami przeczytacie. Zapraszam! 

„Arisjański fiolet. Cisza” Pola Pane.

„Jeśli rozpacz jest bez złudzeń, trzeba postępować tak, jakby się miało nadzieję albo się zabić.”
Albert Camus.

Książkę Poli czytałam dwadzieścia dni. Dużo? Mało? W samych wolnych chwilach, oczywiście, co skutkowało tym, że niekiedy nie sięgałam po nią wcale. Czemu od tego zaczynam? Bo to niezłe tomiszcze jest. Niezłe tomiszcze, które czyta się wbrew pozorom szybko, gładko i przyjemnie. Serio. A skoro już skończyłam, to napiszę kilka słów na jej temat i wszystko, co przeczytacie, jest wyłącznie moją opinią, moim wypracowanym przez 400 stron zdaniem. Jak zawsze. Continue reading

“Droga do Domu” Przemysław Żuchowski (księga II)

217998-352x500

Och, jak ja dawno tego nie robiłam! ;) Tak samo dawno, jak dawno mnie tu nie było. Cóż… Nadrobimy :D
Zapraszam do czytania. ^^

Droga do Domu – Przemysław Żuchowski

„Gdzie magia żywą się staje…”

   Przyznać muszę, że powieść Przemka była dla mnie sporym wyzwaniem i… takim samym zaskoczeniem. Niemal nie czytam tego gatunku, po prostu zazwyczaj nie widzę w tym niczego interesującego. Literatura piękna, powieść przygodowa, historyczna, bo przecież mówimy tu o XVII wieku. Dla mnie określenia te kojarzą się z nudą i żmudnym brnięciem przez kolejne strony, bo nie wypada porzucić zaczętej już książki. Podobnie nie jestem miłośnikiem natury. Nie, żebym nienawidziła. „Żyjemy sobie” obok siebie i kiedy nie ma takiej potrzeby – nie wchodzimy w bliższe kontakty. Cóż, każdy robi to, co lubi, podobno. Continue reading