Autor: Marcin Ciszewski
WCZORAJ
Po południu
Cóż można powiedzieć, gdy życie właśnie się kończy?
Protestować, błagać o litość, złorzeczyć Panu Bogu, obiecywać powrót ze ścieżki grzechu na jasną, słoneczną drogę cnoty?
Możliwe. Jednak leżącemu na łóżku mężczyźnie nie przychodzi do głowy żadna myśl, która miałaby głębsze znaczenie, inny sens niż po prostu wyrażenie strachu czy protestu.
Ma czterdzieści pięć lat i żegna się ze światem. Na czole czuje chłodny wylot rury tłumika, widzi majaczące w półmroku bezosobowe, czarne oczy napastnika.
Domyśla się, po co tamten przyszedł. W gruncie rzeczy spodziewał się go. Wręcz dłużyło mu się oczekiwanie. Jasne – mógł dalej uciekać. Jednak jest na tyle doświadczony, by wiedzieć, że jego tropem poszłaby sfora psów o morderczych instynktach i absolutnym, czułym jak najczulszy detektor węchu. Nie miał już szans.
A więc tak wygląda śmierć: ma zmęczoną twarz, nieruchome spojrzenie i rysy jak wykute ze stali. Jest ubrana w ciemnoszary płaszcz, pokryty drobnymi płatkami śniegu, które jeszcze nie zdążyły się roztopić od panującego w pokoju ciepła.
Tak właśnie wygląda koniec złudzeń.
– Musisz być cicho – mówi napastnik. – I robić dokładnie to, co powiem. Zrozumiałeś?
Mężczyzna kiwa głową.
– Dobrze. Uciekłeś. Schowałeś się. Odnaleźliśmy cię. Gdzie to masz?
Milczenie.
Napastnik wzdycha. Ileż razy był w takiej sytuacji? Nawet nie pamięta. A koniec i tak zawsze jest taki sam. Tym razem chciałby mieć już wszystko za sobą.
– Musisz mi powiedzieć. Im szybciej, tym lepiej.
– Lepiej od razu strzel.
Zabójca patrzy nieruchomym wzrokiem. Protest go nie dziwi. Takie akty desperackiej odwagi również się zdarzają, a jakże. Amatorzy bardzo często mają problemy z właściwą oceną sytuacji. Continue reading →