Kolejny nocny alarm wyrywa mnie ze snu. Mam dosyć nocnych alarmów. Mam dosyć tej misji. Powtarzam sobie po raz setny, że gdy to wszystko się skończy, wezmę długi urlop. Nie mam tylko pojęcia, co będę na nim robił.
Po ciemku wpada na mnie Marh. Światło nie zapala się, choć powinno. Jest zimno. Na wpół przytomny, dzwoniąc zębami, trafiam na drzwi, które nie otwierają się automatycznie, chociaż powinny. Muszę użyć klamki. Wbrew oczekiwaniom, nie wlewa się przez nie potok światła z korytarza — chociaż powinien. Tam również panują ciemności. Ktoś świeci mi latarką po oczach.
— Wyłączcie już ten diabelny brzęczyk! — prosi płaczliwie Marh. — Łeb mi pęka.